Prezydent George W. Bush nie skompletował jeszcze składu swojej ekonomicznej drużyny, ale Wall Street powoli traci nadzieję, by wcisnąć swojego człowieka choćby na ławkę rezerwowych. Wiadomo, że skarbem będzie zarządzał Paul O'Neill, były prezes korporacji Alcoa, zaś głównym doradcą ekonomicznym ma zostać Lawrence Lindsay, były gubernator rezerwy federalnej. Zważywszy rolę Wall Street w produkcie krajowym brutto i kreowaniu popytu w skali całej gospodarki, pominięcie tej ulicy równie ważnej co Pennsylvania Avenue, gdzie rozsiadł się Biały Dom, wydaje się oczywistym zaniedbaniem. Dziwi się nawet bliższa i dalsza zagranica.Jednak jeśli O'Neillowi będzie się wiodło tak jak w czasach, kiedy udanie kierował Alcoa Inc. głównym producentem aluminium, to Ameryka nadal będzie błyszczeć, jak produkty tej korporacji. Powinna też być bardziej bezpieczna, chociaż z podziału obowiązków w administracji młodszego Busha wynika, że bezpieczeństwo narodowe to nie jego działka, lecz Donalda Rumsfelda, generała Colina Powella, CIA i FBI.W każdym razie, gdy dla prezesa O'Neilla sprawy bhp były priorytetowe, powiadał, że korporacja ubiegająca się o status światowy musi przestrzegać norm bezpieczeństwa w równym bodaj stopniu jak parametrów ekonomicznych, zwłaszcza że straty ponoszone przez firmę na skutek nieszczęśliwych wypadków mają konkretny wymiar finansowy. Cokolwiek by mówić, Ameryka jest korporacją o randze światowej, a może i ponad.Sekretarz skarbu musi przede wszystkim uporać się z pozostawioną przez poprzednią administrację górą pieniędzy, która będzie rosła.Kongresowe biuro ds. budżetu prognozuje, że w przyszłym roku nadwyżka wyniesie 313 miliardów dolarów, a za dziesięć lat aż 5,7 bln USD. Jeszcze sześć miesięcy temu szacunek był o bilion dolarów skromniejszy. Parlamentarni eksperci zakładają, że w tym roku PKB wzrośnie o 2,4%, zaś średnia 10-letnia wyniesie 3,1%.Był pomysł, aby nadwyżkę wykorzystać na spłatę długu publicznego, wynoszącego 3,5 bln USD. Jego zwolennicy argumentowali, że redukcja zadłużenia przyczyni się do obniżki stóp procentowych i, co za tym idzie, będzie sprzyjać inwestycjom oraz ogólnonarodowej pomyślności.Druga strona polemicznej barykady przedłożyła inne argumenty. Okopani tam ekonomiści twierdzą, że nie ma powodu, aby redukować zadłużenie. Przemawia za tym popyt na amerykańskie papiery skarbowe. Szczególnie poza granicami USA. W portfelach cudzoziemców znajduje się około 35% tych walorów. Dlaczego więc zmniejszać dług, na który jest taki popyt? Ponadto jest on na bezpiecznym poziomie 35% PKB, czyli o połowę niższym niż średnia dla świata uprzemysłowionego, przypomina ?The Wall Street Journal? w komentarzu redakcyjnym.Jak nietrudno zgadnąć, ten tok rozumowania prowadzi do konkluzji, że nadwyżka budżetowa jest kluczowym argumentem na rzecz zmniejszenia obciążeń podatkowych. John Mackin z American Enterprise Institute wyliczył, że ich redukcja o 1 bln USD w okresie 10 lat będzie procentowała 1-proc. przyrostem dynamiki PKB w skali rocznej, a więc Ameryka wzbogaciłaby się o 3,4 bln USD. Stopa zwrotu z tej inwestycji wyniosłaby według niego 13,1%.Nie wiadomo, czy tego rodzaju rozumowanie spowodowało woltę Alana Greenspana, który na dzień dobry zmienił zdanie i nowego prezydenta powitał deklaracją na rzecz cięcia podatków. W każdym razie, ku zdumieniu wielu obserwatorów, stało się. Tygodnik ?Barron's? dopatruje się w tym wielkiej tajemnicy trwania szefa Fed na stanowisku, prezydent po prezydencie. Po prostu, daje im to, czego oczekują.W ostatnich tygodniach autorytet Greenspana wyraźnie zmalał, prezes amerykańskiego banku centralnego jest coraz częściej krytykowany. A on uważa, że nie powiedział nic szczególnie nowego. Po prostu został źle zrozumiany.
Wojciech Zieliński