Odrabiające straty mniejsze spółki i idące mocno w górę firmy paliwowe spowodowały, że koniec tygodnia wypadł na giełdzie pomyślnie. Przez większość dnia do grona liderów należał również KGHM, ale pod koniec sesji jego notowania osłabły i zakończyły się ostatecznie pod kreską. Znów słabiej zaprezentowały się banki. Nie ma wątpliwości, że drożejąca od połowy stycznia ropa wpływa na łaskawszą ocenę przez inwestorów spółek paliwowych. Jednak pojawia się pytanie, czy akurat w piątek były przesłanki do tak wyraźnego windowania cen ich walorów.

Wzrost notowań surowca nie był imponujący - ostatecznie zwyżka sięgnęła 40 centów. Lotos i Orlen zyskały po ponad 4 proc., więc może ich kursy nie reagowały na wzrost cen ropy w poprzednich dniach. Też nie. W kwietniu ropa podrożała raczej symbolicznie. W związku z tym przyczyn dużego zainteresowania tymi dwoma przedsiębiorstwami trzeba szukać gdzie indziej. W jakimś stopniu może być odzwierciedleniem tego, że przez słabe notowania w poprzednich miesiącach stały się relatywnie atrakcyjne na coraz droższym rynku. Inwestorzy dodatkowej szansy na lepsze zyski mogą też upatrywać w taniejącym dolarze względem złotego. W amerykańskiej walucie rozliczany jest import surowca. Na ceny na stacjach wpływ natomiast ma kurs euro, wyznaczający koszty importu paliwa z Europy Zachodniej.

W związku z czekającymi nas podwyżkami stóp procentowych można oczekiwać, że nawet gdyby notowania surowców pogorszyły się w niedalekiej przyszłości, to spółki surowcowe utrzymają przewagę nad bankami. Jednocześnie pojawia się kwestia przełożenia koniunktury na rynkach dojrzałych na rynki wschodzące. Od wielu tygodni różnica 12-miesięcznych zmian na obu grupach giełd utrzymuje się wokół zera. I tu i tu można było zarobić w tym czasie po ok. 13 proc., uwzględniając zmiany walut względem dolara. To wskazuje na wytracenie relatywnej siły przez emerging markets. Raczej nie ma co liczyć, że szybko ją odzyskają, skoro na świecie nadal inflacja jest zagrożeniem i w efekcie koszty pieniądza mogą rosnąć.