W związku z piątkową publikacją danych o wskaźniku cen producentów w USA za marzec część obserwatorów rynku spodziewała się podwyższonej zmienności notowań. Jednak ani inflacja, ani indeks nastrojów konsumentów nie dały mocniejszego impulsu. Początkowo te informacje zostały zignorowane także przez rynek walutowy i obligacji. Jednak ostatecznie późnym popołudniem dolar zaczął odrabiać straty, a ceny obligacji w USA spadać. W efekcie rentowność 10-latek podniosła się do 4,77 proc. i była najwyższa od dwóch miesięcy. Dolarowi udało się odrobić blisko pół centa strat do euro. Takie zachowanie jest ciekawym sygnałem, gdyż po pierwsze inflacja bazowa PPI była lepsza od oczekiwań, po drugie zarówno bazowy i ogólny PPI są wciąż na w miarę bezpiecznych poziomach, a po trzecie to inflacja konsumencka stanowi główne zmartwienie od wielu miesięcy. Wobec tego można było przypuszczać, że takie dane nie powinny osłabić obligacji, ani wzmocnić dolara, tym bardziej, że indeks nastrojów konsumenckich był słabszy od oczekiwań. Stało się jednak inaczej, co wskazuje na coraz wyraźniejszy powrót obaw inwestorów przed inflacją. To tworzy niekorzystny klimat przed wtorkową publikacją wskaźnika CPI.

W takich warunkach bardziej prawdopodobne jest, że S&P 500 będzie znajdował się w najbliższym czasie po presją spadkową niż stanie przed szansą poprawienia lutowej górki. W krótkim terminie najważniejszym wsparciem jest szczyt z 21 marca przy 1435 pkt. Na dłuższą metę główną rolę odgrywa 1412 pkt, czyli poziom z którego mniej więcej S&P 500 ruszył w górę po pamiętnym optymistycznym tonie wypowiedzi Bena Bernanke po posiedzeniu Fed. Można przypuszczać, że tamten optymizm udzielał się inwestorom przez kolejne dni. Zniżka poniżej 1412 pkt oznaczałby, że przestali jednak ostatecznie wierzyć tamtym słowom. Swoją drogą nie mają oni łatwego życia w ostatnich tygodniach. Ten sam Bernanke w Kongresie wyrażał obawę przed negatywnym wpływem sytuacji na rynku nieruchomości na gospodarkę.