mają ci, którzy w ogóle mają środki na bieżące regulowanie zobowiązań
wobec banków. Niestety, rośnie liczba tych, którzy sobie z tym nie radzą.
Liczba kredytów, których spłata rat jest opóźniona, lub umów kredytowych,
które zostały przez bank zerwane ze względu na brak spłat, stale rośnie i
jest rekordowo wysoka.
Należy przy tym pamiętać, że to przecież dopiero początek problemów
Amerykanów. Nadal trwają spory, czy gospodarka amerykańska jest już w
recesji, czy jeszcze nie. Niektórzy twierdzą, że recesja jest już faktem.
Inni krzyczą, że to najgorszy kryzys od 80 lat przypominając tragedię lat
trzydziestych, jako poziom odniesienia. Mamy tez grupę uspokajających,
którzy twierdzą, że recesji jeszcze nie ma, a zbytnie obawy są
przesadzone, bo gospodarka złapała tylko mocniejszy kaszel i jak zwykle
sobie z nim poradzi. Ciekawe, że także z tego obozu wychodzą opinie, że
faktycznie, gdyby do recesji doszło, to nie byłaby ona tak lekka, jak
kilka ostatnich, ale trwałaby pewnie dłużej. Skoro nawet u "pocieszaczy"
pojawiają się takie opinie, to co ma pomyśleć zwykły Amerykanin? Rezerwa w
konsumpcji jest więc uzasadniona. Tym razem wzywanie do patriotycznych
zakupów może natrafić na mur niezrozumienia.
Znaczna większość działań, które są teraz podejmowane, ma za zadanie
zmniejszyć negatywne skutki kryzysu. Program rank to także działanie raczej odwlekające
to, co nieuniknione. Ta gra ma za zadanie rozłożenie w czasie fali
nieruchomości, jakie pojawiłyby się na rynku, gdyby banki miały normalnie
podchodzić do swoich klientów i wystawiać na sprzedaż domy będące
zabezpieczeniem kredytów. Ma to uchronić rynek nieruchomości przed zalewem
podaży, a więc i jeszcze szybszym spadkiem cen. Spadek cen nieruchomości
to w tej chwili jeszcze problem kredytobiorców. Gdyby ta tendencja miała
przyspieszyć, to stałoby się to już problemem banków, które zalewając
rynek nieruchomościami zbijałyby ceny pozostałych nieruchomości, co
prowadziłoby do kolejnych decyzji o zamknięciu umowy kredytowej.
Oczywiście zamiast sprzedawać, banki mogłyby teoretycznie odczekać na
lepszy okres dla nieruchomości, ale to tylko teoria. Nie będą one chciały
blokować sobie aktywów. Tym bardziej czymś, co traci wartość.
Podejmowane są więc wysiłki, które mają za zadanie z jednej strony
minimalizować liczbę zamykanych umów kredytowych, a z drugiej pobudzić
konsumpcję. Jak na razie ten drugi element nie idzie zbyt dobrze. Tu swoje
trzy grosze dodaje także pogarszająca się sytuacja na rynku pracy. Liczba
miejsc pracy maleje. Rośnie liczba osób starających się o zasiłek dla
bezrobotnych. Ostatnio zanotowany spadek stopy bezrobocia był jedynie
wynikiem zmniejszenia się liczby osób zaliczanych do aktywnych zawodowo. Z
ogólnej liczby osób w wieku produkcyjnym rośnie bowiem grupa tych, którzy
są bez pracy i już przestali szukać pracy. Ci nie są brani pod uwagę przy
kalkulacji stopy bezrobocia. Taki sposób liczenia pokazuje ładne
statystyki, ale nie oddaje faktycznego obrazu sytuacji. Tu nadal
najważniejszą pozostaje zmiana liczby miejsc pracy w sektorze
pozarolniczym. Właśnie w tym tygodniu będziemy mieli okazję ją poznać.
Prognozy jasno wskazują, że rynek nie oczekuje tu poprawy. Oficjalnie
prognozuje się spadek o ok. 40 tys. osób, ale nie brak opinii, że spadek
będzie większy i sięgnie 70-75 tys. osób.
Kończy się marzec, a więc powoli zamykamy pierwszy kwartał 2008 roku. Dane
marcowe pozwolą na dokonanie prognoz dotyczących tempa wzrostu
gospodarczego w USA. Mamy za sobą dane o konsumpcji, a przed nami jeszcze
informacja o poziomie aktywności gospodarczej. W tym tygodniu pojawią się
wartości wskaźników ISM dla przemysłu i usług. Poprzednie odczyty nie były
optymistyczne, a poprawy się teraz nie oczekuje. Kwiecień to także miesiąc
publikowania wyników finansowych za I kw. W tym tygodniu jeszcze niewiele
się dowiemy, ale w przyszłych będzie już pod tym względem ciekawiej.
Ubiegły tydzień to oczywiście nie tylko informacje z USA. Także na naszym
podwórku miało miejsce kilka ciekawych wydarzeń. Poznaliśmy tempo
sprzedaży detalicznej, które okazało się wyższe od prognoz. Rada Polityki
Pieniężnej zdecydowała się podnieść stopy procentowe o 25 pkt. bazowych,
choć nie wszyscy takiego ruchu się spodziewali. Kilku analityków liczyło
się w możliwością, że do takiej podwyżki dojdzie dopiero w kwietniu. Nikt
jednak nie ma wątpliwości, że nadal znajdujemy się w cyklu zacieśniania
polityki pieniężnej.
Rada w treść ostatniego komunikatu wplotła zdanie: "W kierunku obniżenia
inflacji powinny również oddziaływać dokonane dotychczas podwyżki stóp
procentowych NBP". Wywołało to dyskusję, czy to nie jest przypadkiem
pierwszy element sygnalizujący możliwość zakończenia sekwencji podwyżek.
Większość twierdzi, że jedno zdanie nie zmieni sytuacji makro, a ta wymaga
dalszego zacieśniania polityki pieniężnej. Zresztą wydaje się, że i w
samej radzie panuje przekonaniemawiają za podwyżkami. Tu jednym z argumentów jest
kurs walutowy. Podwyżki stóp w Polsce sprzyjają wzmocnieniu się polskiej
waluty. Sprzyjają temu także oczekiwania na kolejne podwyżki. Wplecenie
wspomnianego zdania być może miało dać sygnał, że tempo dokręcania śruby
zmaleje, co wcale nie oznacza, że rada już zmieni kierunek ruchu stóp. Nie
ulega jednak wątpliwości, że obecne podwyżki stóp nie są reakcją na
bieżące wartości inflacji, ale na jej wartości w przyszłości. Ostatnie
ruchy mają wpłynąć na tempo zmian cen na początku przyszłego roku. Nie
jest więc wykluczone, że do najbliższej publikacji projekcji inflacyjnej
rada pokusi się jeszcze o jeden ruch zacieśniających politykę monetarną, a
z kolejnymi decyzjami się wstrzyma. Wprawdzie obecnie strachu o tempo
wzrostu gospodarczego nie ma, ale nadal czynniki zewnętrzne niosą zbyt
wiele niewiadomych. Cały czas mocno niepewna jest sytuacja w USA, a jej
rozwój może mieć wpływ na elementy znaczące dla naszej gospodarki. Jak
choćby kondycja gospodarki europejskiej.
Na koniec proponuję rzuć okiem na kilka wykresów, by złapać rzeczywistą
perspektywę, gdzie się w tej chwili znajdujemy. Na początek trzy indeksy
amerykańskie dj.gif Nasdaq.gif i SP500.gif Jak widać, mają one za sobą
dość spory spadek, ale trudno ostatnie tygodnie uznać za sygnały zmiany
wcześniejszej słabości. Inna sprawa, to relatywnie mocne zachowanie się
rynku akcji amerykańskich. Owszem, dla inwestorów zza granicy nawet brak
spadku cen akcji przy padającym dolarze to już strata, ale nadal twierdzę,
że skala dotychczasowej przeceny jest stosunkowo niewielka do tego, co nad
amerykańską gospodarką wisi. Sytuacja indeksów strefy europejskiej nie
jest lepsza, a nawet nieco gorsza cac40.gif dax.gif ftse100.gif Odbicia na
pierwszych dwóch są naprawdę mizerne i mówienie w tej chwili o powrocie
wzrostów jest mocno ryzykowne. Strefa azjatycka przeżywa trudne chwile
nikkei.gif hsi.gif shanghai.gif
W takich okolicznościach nasz popyt podnosi rynek i stara się wyjść nad
poziom lokalnego szczytu. Prawie się udało. Cała prawda o popycie pojawi
się za kilka dni, gdy marzec zostanie zamknięty. Czy nasz rynek ma prawo
zachowywać się lepiej od amerykańskiego? Ma, bo nasza sytuacja gospodarcza
jest lepsza, ale nie oznacza to, że musi. Trzeba pamiętać, że zmiany cen
nie wynikają jedynie z tego, w jakiej kondycji jest gospodarka. Jeśli
świat ma problemy, to także i na naszym rynku kapitałowym będzie to widać.
Taka jest cena globalizacji i wolności przepływów kapitałów. Być może
będziemy relatywnie silniejsi od Amerykanów, ale nie oznacza to, że
unikniemy przeceny w przypadku spadków za oceanem. Najwyżej skala tej
przeceny będzie trochę mniejsza, choć i to nie jest pewne, bo nasz rynek
nadal uchodzi na ryzykowny, co pozwala akceptować większą zmienność cen.
Zatem i spadek cen może być u nas duży, ale i późniejszy ewentualny wzrost
cen także będzie bardziej dynamiczny.
Wykresy tygodniowe szerszego indeksu WIG.gif czy tego, który oparty jest
tylko na największych spółkach wig20tyg.gif , nie wskazują na zmianę
trendu w dłuższym terminie. Na razie mamy cały czas do czynienia z korektą
wcześniejszych przecen. Koncepcja podwójnego dna jest ciekawa, ale na
poważnie będzie rozważana dopiero, gdy taka formacja się pojawi. Zanim
posiadacze długich pozycji zaczną sobie wymierzać, gdzie to rynek nie
"powinien" dojść po wybiciu z formacji, muszą się wysilić, by do tego
wybicia w ogóle doszło. W ubiegłym tygodniu takie chwile wysiłku były
dwie. Pierwszą było wysokie otwarcie we wtorek, co faktycznie wielkim
wysiłkiewe ruchy nie budzą
zaufania do kupujących, ale trzeba też przyznać, że i podaż nie była tym
razem zbyt aktywna. Powrót pod wtorkowe minimum będzie także powrotem do
stanu przewagi podaży. Wtedy będzie można oczekiwać na przecenę w okolice
przynajmniej marcowego dołka.
Kamil Jaros