Pod względem fundamentalnym kolejne informacje napływające z USA niezmiennie wpisują się w "obowiązujący" schemat. Piątkowa publikacja słabych wyników kwartalnych GE to dla pesymistów potwierdzenie nakręcającej się spirali recesji, która obejmuje coraz to większe obszary amerykańskiej gospodarki. O ile zasięg i czas trwania recesji jest niewiadomą nie tylko dla przeciętnego inwestora, to jedno wydaje się pewne. Potencjalny napływ kolejnych kiepskich danych makro i finansowych może co prawda nie wystarczyć do popchnięcia całego rynku na nowe roczne minima, ale trudno się spodziewać, by były to warunki sprzyjające spadkowi zmienności. Procentowy wskaźnik ATR z 14 sesji (dla S&P 500) cały czas przekracza 1,5 proc. (co jest przybliżeniem dziennej zmienności). Bliskie zera są szanse, by powrócił on w krótkim czasie do poziomów, jakie notowano choćby w drugiej połowie 2006 r., gdy S&P 500 krok po kroku wspinał się na kilkuletnie szczyty, a jednocześnie nie dochodziło do gwałtownych korekt. Wówczas normą były wartości ATR nieprzekraczające 0,8 proc. Nie ma co się spodziewać, że czasy podwyższonej zmienności skończą się z dnia na dzień.

Jeśli chodzi o sytuację techniczną, to piątkowy silny spadek S&P 500 również nie jest przełomem, a jedynie wpisuje się w dotychczasowe schematy. Mocny ruch w dół to konsekwencja odbicia się indeksu od szczytów z lutego (1388-1396 pkt intraday). Wniosek jest taki, że skoro S&P 500 nie zdołał pokonać kluczowej bariery technicznej, to ocena sytuacji pozostaje negatywna. Właściwie nie pojawiły się żadne sygnały zakończenia trendu spadkowego. Roczna zmiana S&P 500 jest bliska spadku poniżej minus 10 proc., a indeks pozostaje poniżej rocznej średniej kroczącej. To dwa kryteria, które ostatnio spełnione były w okresie od listopada 2000 r. do maja 2003 r. Fakt ten pozwala założyć, że mamy do czynienia z bessą. Do jej zakończenia potrzeba poważniejszego impulsu niż tylko kilkudniowa zwyżka.

Parkiet