Jak się buduje taki zespół od nowa?
Trzeba przyznać, że większość zespołu zatrudnialiśmy wspólnie z Sebastianem Buczkiem. Dokonujemy jeszcze pewnych zmian wewnętrznych i Moim zadaniem jest zintegrować zespół i sprawić, żeby sprawnie działał.
A jak to wygląda od strony strategii i prowadzenia biznesu?
Wprowadzamy pewne zmiany i wydaje mi się, że sobie radzimy.
Nie chodzi mi o to, że sobie nie radzicie. Pytam, czy zmiana zarządzającego powoduje mocne przetasowania w portfelu i zmianę strategii inwestycyjnej.
Zawsze są jakieś zmiany, bo tego może wymagać choćby sytuacja rynkowa. Nie było jednak rewolucji w portfelu. Zmian zawsze się dokonuje, nie było jednak takiej sytuacji, aby trzeba było szybko sprzedawać i wymieniać spółki. Nasza filozofia inwestycyjna nie zmieniła się. Jednym z wzorców w ING jest analiza fundamentalna. Powiem tak: analiza fundamentalna i jeszcze raz analiza fundamentalna.
Czy to, że obecnie pojawia się mniej komunikatów o przekroczeniu przez ING TFI progów w spółkach, wynika z panującej koniunktury, braku napływów do TFI? W 2006 roku ING pokazywało dwa razy więcej takich komunikatów niż konkurencja. Widać było selekcję. Czy teraz to wynik zmiany filozofii inwestowania, czy sytuacji na rynku?
Pewnie trochę jedno i drugie. Nasza filozofia inwestowania sprowadza się do wybierania spółek, które w długim okresie mają dobre perspektywy wzrostu. Kupujemy je nie tylko ze względu na to, że w naszej opinii są niedowartościowane i ich ceny wzrosną. Musimy jeszcze być przekonani, że biznes, który prowadzą, jest zdrowy i ma dobre perspektywy. Z drugiej strony, jest to jednak w dużej części kwestia napływów. W poprzednich latach do funduszy trafiało nawet 4-5 mld zł miesięcznie. Teraz to są raczej odpływy.
Jaka była sprzedaż jednostek w maju?
Większych zmian w stosunku do poprzednich miesięcy nie było.
W sensie salda czy samej sprzedaży? Mieliśmy dane za kwiecień, które pokazały, że nie ma już takich odpływów, ale kompletnie siadła sprzedaż jednostek.
To nie tylko kwestia koniunktury, bo z tego, co wiem, do funduszy akcyjnych na całym rynku są delikatne napływy kapitału. Odpływy mają miejsce tak naprawdę z funduszy pieniężnych, zrównoważonych czy stabilnego wzrostu, ponieważ ludzie prawdopodobnie traktowali te inwestycje jako substytut gotówki lub trochę lepiej oprocentowanego depozytu bankowego. Sytuacja się jednak zmieniła. Banki również potrzebują płynności i walczą o depozyty. Oferowane są przecież lokaty oprocentowane na poziomie 6-8 proc. W sytuacji, gdy historyczne stopy zwrotu funduszy obligacyjnych lub stabilnego wzrostu są niższe niż oprocentowanie, które oferują banki, sporo klientów decyduje się po prostu wycofywać pieniądze z TFI i przenosić je na lokaty bankowe. To jest tak naprawdę powód, dla którego w ostatnich miesiącach mamy umorzenia jednostek. Przyczyną nie jest słaba koniunktura, bo jednak w przypadku funduszy akcyjnych są napływy gotówki. Ludzie zdają sobie sprawę, że mogą sami stworzyć fundusz stabilnego wzrostu, lokując 30 proc. w fundusz akcyjny, a resztę w lokatę bankową.
No tak. I jeszcze opłat się nie ponosi.
Płaci się od tej części 30-procentowej.
Jak Pan ocenia napływy do funduszy akcyjnych w II połowie roku?
Na razie nie będzie istotnej poprawy, bo zbliżają się wakacje i nie należy oczekiwać wielkiego zainteresowania funduszami. Latem ludzie myślą raczej o odpoczynku niż o inwestowaniu. Później okaże się, jak będzie z koniunkturą. Czy koniunktura gospodarcza będzie taka, jak oczekujemy. To znaczy, że nic złego w naszej gospodarce się nie wydarzy, a świat się wybroni przed recesją. Wtedy rynek funduszy inwestycyjnych powinien zacząć się odbudowywać.
Jak Pan ocenia politykę wprowadzania na nasz rynek funduszy sektorowych? Czy Polacy są już gotowi na takie produkty?
Posiadamy taką ofertę i będziemy ją rozszerzać. Nie kierujemy jej do wszystkich Polaków.
W przypadku takich produktów ważną rolę odgrywają doradcy klienta, których tak edukujemy, aby byli w stanie wytłumaczyć klientowi, czym są takie produkty. Ludzie muszą sobie zdawać sprawę z ryzyka koncent
ING przydarzyło się wprowadzenie dwóch funduszy sektorowych praktycznie na szczycie hossy. Czy mają one jeszcze szansę stać się istotnym punktem w Państwa ofercie?
Oba fundusze - budownictwa i finansowy - były stworzone z myślą o wyszukaniu atrakcyjnych sektorów. Wydawało nam się, że to są właśnie takie branże, które długoterminowo mają w Polsce dużą przyszłość. Nadal tak uważamy. Rzeczywiście, moment ich uruchomienia nie był najszczęśliwszy. Musimy jednak pamiętać, że wprowadzenie funduszu do oferty to nie jest proces, który trwa tydzień, ale wiele miesięcy. Od pojawienia się koncepcji do rozpoczęcia sprzedaży upływa wiele czasu, a warunki rynkowe cały czas się zmieniają.
Czy moment ich wprowadzenia i wybór sektorów nie podważa fundamentów inwestowania ING? Czy timing nie jest jednak istotnym elementem prowadzenia tego biznesu?
Myślę, że lepsze byłoby wprowadzenie kilku różnych funduszy sektorowych w jednym momencie niż tylko jednego produktu. Część mogłaby okazać się strzałem w dziesiątkę, a część być może nie.
Czy moment wprowadzenia tych funduszy ma tutaj kluczowe znaczenie i warunkuje sukces rynkowy takiego funduszu?
Redefiniujemy swoją strategię produktową. Będziemy rozwijać środkowoeuropejskie fundusze sektorowe w taki sposób, żeby było pełne spektrum sektorowe. Tak, aby bardziej świadomy klient miał pełny wybór inwestycji.
Czyli będą to fundusze dla prezesów i zarządzających TFI? (śmiech)
Niekoniecznie. Mogą to być zagraniczne fundusze, które szukają ekspozycji na dany sektor na rynkach rozwijających się.
Jakie homogeniczne sektory można wyłonić w naszym regionie?
Nie chcemy tworzyć funduszy, które będą zbyt wąsko definiować sektor, ponieważ wtedy jest kłopot z ich zarządzaniem.
Jakie sektory da się tutaj wyłonić? Czy będzie to branża paliwowa?
Nie będziemy tworzyć funduszu związanego z sektorem paliwowym.
To może surowcowy lub TMT?
...
Jakie macie pomysły na obronę przed spowolnieniem w tym biznesie?
Nasz biznes jest w gruncie rzeczy cykliczny. Aktywa, a więc również opłaty za zarządzanie, rosną w okresie hossy, w bessie jest odwrotnie. Nieuniknione jest, że branża TFI w Polsce będzie ewoluować w stronę tego, co obserwujemy na rozwiniętych rynkach. Spowolnienie w sektorze może takie zmiany przyspieszać.
Czym się jeszcze różni nasz rynek od rozwiniętych?
Myślę, że opłaty za zarządzanie nie będą już podnoszone, a stopniowo obniżane. Kolejna kwestia to informacja dla klientów oraz szkolenie doradców i sprzedawców. Będziemy kłaść nacisk na to, żeby ludzie będący najbliżej klienta byli w stanie mu doradzać.
A jak wygląda kwestia pokazywania tego, w co się inwestuje pieniądze klienta? Mam tu na myśli taki bieżący "Top Ten" spółek. Tak, żeby dać klientowi dodatkowy element pozwalający na wybór funduszu.
Myślę, że pojawi się dodatkowy czynnik w postaci większej liczby agencji wydających rating dla funduszy. Takich, które będą badać procedury zarządzania, liczyć wskaźniki i "skanować" fundusze w różnych wymiarach.
Duża jakościowa zmiana powinna pojawić się również w chwili wejścia Polski do strefy euro. Przez ostatnie trzy lata złoty bardzo się umocnił, a nasze fundusze akcyjne notowały wyższe stopy zwrotu, więc inwestowanie w innej walucie nie miało większego sensu.
Po wprowadzeniu euro fundusze luksemburskie będą oferowane w tej samej walucie co polskie. Nie będziemy już typowym rynkiem rozwijającym się. Już określa się nas jako kraj pomiędzy rynkiem rozwiniętym a rozwijającym się. Coraz bardziej będziemy przesuwać się w stronę rynków dojrzałych i siłą rzeczy nasze fundusze będą konkurowały z funduszami luksemburskimi. Realny wybór się poszerzy, bo nie będzie ryzyka walutowego.
Z pewnością zakres informacji, jakie będą dostępne, będzie musiał być zbliżony do tamtych funduszy.
Czy sądzi Pan, że problem inflacji na świecie może zdeterminować rozwój wypadków w Polsce? Czy rynkRynki zdają sobie sprawę z ryzyka inflacji. W tej chwili uczestnicy rynku zastanawiają się, czy to odbicie na giełdach jest chwilowe, czy bardziej trwałe. Oczywiście, że inflacja i ceny ropy mają znaczenie, bo jeśli inflacja wymknie się spod kontroli, to będą konieczne podwyżki stóp, a to byłby nie najlepszy scenariusz dla większości rynków. Po prostu nie byłoby wiadomo, na czym zarabiać. Wtedy pozostaje gotówka lub obligacje indeksowane wobec inflacji.
Spadek cen ropy, surowców i żywności byłby wymarzony dla rynków akcji.
Trudno sobie wyobrazić spadki cen ropy bez umacniającego się dolara.
Dolar już się trochę umocnił.
Do tej pory słaby dolar uchronił gospodarkę USA przed recesją, a spółki przed pogorszeniem wyników. Czy umacniający się dolar i taniejące surowce byłyby dobrym scenariuszem dla rynków?
Wydaje mi się, że niezłym. Pytaniem jest oczywiście, dlaczego ropa tak mocno drożeje. Czy to kwestia niedoboru surowca na rynku, czy gra spekulacyjna.
Wygląda na to, że jest to spekulacja.
No właśnie. Jeśli to jest spekulacja, ponieważ inwestorzy nie widzieli innych możliwości ulokowania kapitału, może się zdarzyć, że przy słabszym zachowaniu surowców kapitały zostaną przesunięte w inne aktywa. Mogą to być akcje, bo średni wskaźnik cena/zysk na świecie jest na poziomie 15, a jak dotąd nie widać dramatycznego spadku zysków spółek.
Zakończenie czy zmniejszenie skali spekulacyjnych działań na rynku ropy ograniczy też presję inflacyjną i podwyżki stóp mogą nie być takie pewne.
Czy rynki nie za wcześnie stwierdziły, że scenariusz recesyjny jest już za nami?
Na pewno będziemy mieli do czynienia w przyszłości z czasami trudniejszego pieniądza. Nie musi to jednak oznaczać recesji. Przy tanim pieniądzu wszystko można sfinansować, a w długim terminie nie jest to dobre dla gospodarki. Przecież wszystkie zasoby, w tym kapitał, są ograniczone. Dlaczego więc finansować coś, co w normalnych warunkach nie miałoby sensu? Z tej perspektywy dobrze się dzieje, że pieniądz wraca do realnej wartości. Jaki to będzie miało wpływ na giełdy, zobaczymy w przyszłych miesiącach.
Jeśli założymy, że na wykresie WIG powstał trójkąt, to wybicie dołem z tego trójkąta będzie znakiem, że rynki obstawiają negatywny scenariusz?
Tak. To, w którą stronę pójdzie to wybicie, będzie zależało od scenariusza ekonomicznego na świecie. Ostatnie dane o ISM czy z rynku pracy w Stanach Zjednoczonych pokazują poprawę i oddalają groźbę recesji. Pytanie, czy to się utrzyma.
Czy jest Pan w stanie sobie wyobrazić, że nasz rynek może spaść o 20 proc. od obecnych poziomów?
Wyobrazić tak, bo trzeba mieć wyobraźnię. Nie nadałbym jednak temu scenariuszowi dużego prawdopodobieństwa.
Dziękujemy za rozmowę.
fot. M. Pstrągowska
Leszek Auda,
dyrektor inwestycyjny, członek zarządu ING Investment Management (Polska), członek zarządu ING TFI
Lat 38. Absolwent Szkoły Głównej Handlowej - wydział Handlu
Zagranicznego. Ma tytuł CFA (Chartered Financial Analyst) oraz licencję doradcy
inwestycyjnego.
W latach 90., podczas studiów na SGH, zaczytywał się w literaturze anglojęzycznej na temat rynku kapitałowego. Tak zaczęła się przygoda z giełdą - przynajmniej od strony teorii. Praktyka przyszła później.
Pierwsze znaczące doświadczenie inwestycyjne zdobył
w marcu 1994 r., kiedy grał na giełdzie własnymi pieniędzmi. To wtedy postanowił na stałe związać się z rynkiem kapitałowym.
W latach 1996-1998 pracował w PZU Życie jako naczelnik
Wydziału Analiz. W latach 1999-2006 zatrudniony w Nordea Powszechne Towarzystwo Emerytalne (wcześniej Norwich Union Powszechne Towarzystwo Emerytalne i Sampo Powszechne Towarzystwo Emerytalne)
jako Fund Manager.
Od lipca 2006 r. jest związany z Grupą ING. Początkowo
zajmował stanowisko zarządzającego funduszami, a od kwietnia 2007 r. był zastępcą dyrektora inwestycyjnego I