Od razu zaznaczam, że ta cena została dobrana zupełnie przypadkowo. Żadne fale, ciągi Fibonacciego, poziomy zniesienia, wsparcia, itd. - chociaż te narzędzia uważam za użyteczne przy inwestowaniu. Po prostu 60 dolarów, bo to w miarę okrągła liczba, a znacznie poniżej poziomów cen ropy prognozowanych przez fachowców. Niejako na zasadzie prowokacji. Dlaczego? Ponieważ na tak samo przypadkowym poziomie - nieco poniżej 150 dolarów za baryłkę - skończyła się imponująca fala hossy na rynku tego surowca.
Nie tak dawno pytano, czy cena ropy może dotrzeć na niebotyczną wysokość 200 dolarów jeszcze w tym roku. Teraz pojawiają się raczej inne wątpliwości. Czy poziomy wsparcia według analizy technicznej w okolicach 107-111 dolarów okażą się skutecznym hamulcem spadków cen? Czy ropa naftowa może kosztować poniżej 80 dolarów? To cena tego surowca sprzed dwóch lat.
Nie ulegało żadnej wątpliwości, że niemała część ceny ropy wynikała z działań spekulacyjnych. Wprawdzie producenci ropy wskazywali głównie na inne cenotwórcze czynniki, takie jak: brak możliwości szybkiego dostosowania podaży do popytu, nadmierną ropochłonność wielu gospodarek krajów rozwijających się (ale także USA) czy wysokie opodatkowanie całego procesu i poszczególnych etapów wydobycia, przetwarzania i dystrybucji czarnego złota. Wszystkie te czynniki rzeczywiście wpłynęły na wywindowanie cen ropy na niebotyczne poziomy. Niemniej jednak załamanie się wielu segmentów rynku finansowego w 2007 r. oraz drastyczne osłabienie dolara stworzyły wręcz idealną pożywkę dla spekulacji tym surowcem. Na rynek ropy i instrumentów pochodnych zostały rzucone wielkie pieniądze, uciekające z rynku akcji i niektórych rodzajów papierów dłużnych oraz przed słabym dolarem. W takich warunkach pompowanie cen ropy mogło natrafić tylko na jedną, ale za to poważną przeszkodę - fundamenty gospodarcze.
Każdy doświadczony spekulant wie, że można rynkiem niemal każdego instrumentu sterować przy odpowiednio dużych kapitałach, w krótkim okresie (kilku tygodni) - nawet wbrew fundamentalnym przesłankom. W średnim okresie (kilku miesięcy) jest to już bardzo ryzykowne, ale wykonalne. W dłuższym terminie taką grę mogą podjąć tylko szaleńcy. W odniesieniu do ropy od dłuższego już czasu zastanawiano się nad spójnością logiczną założenia, że ropa naftowa będzie drożała w okresie, gdy największe kraje rozwinięte z trudem będą próbowały uniknąć recesji. Recesji, czy niemal recesji, już zdyskontowanej w cenach akcji na światowych rynkach. Wyglądało to tak, jakby rynki akcji już w swoich wycenach uwzględniały spowolnienie gospodarcze w tej części świata, która odpowiada za ponad 70 proc. globalnej gospodarki, a rynek ropy buńczucznie zaprzeczał wszelkim argumentom o wpływie słabszego popytu na energię w krajach rozwiniętych na globalny popyt na ropę.
W końcu prawa gospodarcze doszły do głosu, a spekulanci zaczęli zamykać długie pozycje na ropie. Z pewnością jeszcze nie wszystkie. I to, czyli zamykanie pozostałych długich pozycji, może dać impuls do dalszej dynamicznej przeceny. A potem wszystko według klasycznego schematu podążania za trendem. Tym razem spadkowym. Przecież spekulantom jest absolutnie wszystko jedno, czy zarabiają na spadkach, czy na wzrostach. W końcu powszechne otwieranie krótkich pozycji może doprowadzić do irracjonalnie niskiej ceny - nawet owych tytułowych 60 dolarów - aby wrócić do poziomu uzasadnionego gospodarczymi fundamentami. A te w sumie nie są najgorsze - w ujęciu globalnym. Więc cena równowagi jednak powinna być raczej wyższa niż 60 dolarów.