Prezydent blokujący modernizację to poważny problem

Z Janem Vincentem-Rostowskim, ministrem finansów, rozmawia Konrad Krasuski

Aktualizacja: 26.02.2017 15:07 Publikacja: 18.08.2008 06:47

Panie Ministrze, Pana resort rozpoczął szczegółowe prace nad budżetem na przyszły rok. W czerwcu założyliście, że deficyt w 2009 r. wyniesie 18,2 mld zł. Czy taki poziom jest wciąż do osiągnięcia?

Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości.

Gdzie zatem pojawią się największe cięcia wydatków?

Nie chcę teraz podawać żadnych szczegółów co do rozdziału wydatków. Zobaczą państwo końcowy efekt w gotowym projekcie ustawy.

Przyzna Pan jednak, że zmieniają się uwarunkowania makroekonomiczne. Jak to wpłynie na plany resortu?

Owszem, sytuacja jest bardzo niepewna, ale w niektórych dziedzinach nawet idzie w dobrym kierunku. Eksport utrzymuje się na dobrym poziomie, pomimo tego, co się dzieje w Unii Europejskiej, a zwłaszcza w strefie euro. Pozytywne efekty przynosi spadek cen ropy. Obecnie pracujemy w resorcie nad aktualizacją założeń makroekonomicznych. Na ten moment nie widzę specjalnie niepokojących sygnałów.

Czy to oznacza, że poziom dochodów będzie niezagrożony?

Jak powiedziałem - obecnie nie widzę takich sygnałów, chociaż ryzyko istnieje.

Równolegle do prac nad budżetem ministerstwo finalizuje prace nad nową ustawą o finansach publicznych. Czy reforma będzie miała już wpływ na przyszłoroczny budżet, czy będzie to zbyt wcześnie?

Raczej za wcześnie. Przypominam, że będzie też ustawa wprowadzająca. Reforma na budżet roku 2009 r. nie będzie miała przełożenia.

Czy podobnie jak Zyta Gilowska będzie Pan eksponował potencjalne oszczędności, jakie nowa ustawa może przynieść?

Ta ustawa będzie dużo bardziej obszerna, bardziej radykalna. Uważam, że dużo lepsza i? przyniesie dużo mniejsze oszczędności niż te, o których mówiła moja poprzedniczka. Dlatego, że były one zupełnie fikcyjne.

Bardziej radykalna? Na czym ma to polegać?

Po pierwsze, podobnie jak w ustawie pani Gilowskiej, znikną gospodarstwa pomocnicze i zakłady budżetowe na poziomie centralnym. Gospodarstwa pomocnicze znikną także na poziomie lokalnym. Taki los nie spotka części zakładów budżetowych. Samorządy stwierdziły bowiem, że to są wygodne formy prowadzenia działalności.

Ogólnie dysponenci likwidowanych struktur będą musieli się zdecydować albo na outsourcing, albo na wprowadzenie czynności wykonywanych przez gospodarstwa i zakłady do swoich budżetów. Wtedy będą podlegały normalnej kontroli budżetowej, która istnieje u wszystkich dysponentów. To jest bardzo ważne. Zmiana pozwoli bowiem zwiększyć przejrzystość procesu budżetowania i kontrolę demokratyczną - bo w końcu taka kontrola ma miejsce w przypadku i samorządów, i ministrów. W likwidowanych instytucjach nie zawsze ma to miejsce. Można więc powiedzieć, że "rozszerzamy" demokrację.

Radykalizm dotyczy także funduszy celowych, które będą zniesione. Co więcej, chcemy realnie wprowadzić planowanie wieloletnie, czego tak naprawdę nie było w poprzedniej ustawie. Jest jeszcze wiele innych zmian idących dużo dalej niż poprzednie propozycje. Pozwoli Pan jednak, że poinformuję o nich przy okazji publikacji projektu?

Przejdźmy więc do kwestii związanych z przyjęciem euro. Coraz więcej wiemy o prawdopodobnym przebiegu inflacji. Widzimy, że mimo kryzysu na rynkach finansowych gospodarka nie zahamowała. Mimo to rząd wciąż nie chce powiedzieć, kiedy przyjmiemy unijną walutę.

Nasza polityka, jeśli chodzi o euro, jest wszystkim znana i prosta. Chcemy w sposób trwały spełniać kryteria. Jak będziemy wiedzieli, że jest to możliwe, i uznamy, że sytuacja międzynarodowa, w tym rynki międzynarodowe, są wystarczająco stabilne, przystąpimy do mechanizmu ERM2 w taki sposób, aby móc po dwóch latach przebywania w ERM2 przystąpić do strefy euro.

Sytuacja makroekonomiczna jest nieco lepsza, niż można było się obawiać na początku roku. Spełniamy kryterium fiskalne, zresztą chyba nie mieliśmy wątpliwości, że tak się stanie.Spełniamy już na dobre, na stałe?

Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze, by tak móc powiedzieć. Kryterium długoterminowych stóp procentowych także spełniamy. I także mam wrażenie, że jesteśmy na dobrej drodze, aby spełniać je w sposób trwały. Ku mojej wielkiej satysfakcji spełniamy także kryterium inflacyjne.

Ale minimalnie?

Tak, ale myślałem, że nie będziemy go spełniać. Tymczasem co miesiąc mamy przyjemną niespodziankę, która, niestety, raczej jednak wynika z wysokiej inflacji w krajach euro, niż z zadowalającej inflacji u nas. Mam nadzieję, że będzie tak, że po jakimś czasie stwierdzimy, że spełniamy to kryterium nie tylko doraźnie, ale właśnie w sposób trwały.

Jakie będą przesłanki, które pozwolą tak stwierdzić? Kiedy ogłosi Pan, że zdaniem resortu kryterium inflacyjne nie jest już problemem i nic nam już nie grozi?

Nigdy nie można zagwarantować, że nic złego się nie stanie. Myślę, że jestem na tyle ostrożny, że prawdopodobnie to państwo powiedzą pierwsi o tym, że spełniamy kryterium inflacyjne w sposób trwały, jeszcze przede mną?

Chcę, by nasza ocena sytuacji była przekonywająca. Odchodzimy od filozofii stawiania sobie celu, który będzie mało wiarygodny. W pewnym sensie nie będzie nawet potrzebne, żebym to ja mówił, że nie mamy problemów z kryterium. Jak do tego dojdzie, wszyscy będą wiedzieli, że spełniamy kryterium w sposób trwały. Tak jak to było ewidentne w latach 2005-2007, kiedy nikt nie miał wątpliwości co do wypełniania przez Polskę kryterium inflacyjnego. Chodzi o powrót do podobnej sytuacji - kiedy dla wszystkich jest jasne, co się dzieje.

Oczywiście, z oceną inflacji jest trudno, bo sam unijny limit zmienia się co miesiąc. Ale wobec tego trzeba być trochę mniej wymagającym, jeśli chodzi o ocenę trwałości trendu.

Dla Pana punktem odniesienia przy ocenie stabilności cen jest kryterium z Maastricht czy też cel inflacyjny banku centralnego?

Należy rozgraniczyć różne funkcje. Jeśli chodzi o przystąpienie do euro, ważne są kryteria z Maastricht. Jeśli chodzi o ogólną stabilność waluty, do oceny służy cel inflacyjny banku centralnego.

Tylko na powrót inflacji do tego celu jeszcze trochę poczekamy.

Tak jest. Ale jeżeli chodzi o przystąpienie do strefy euro, mamy tylko kwestię stałego spełniania kryterium inflacyjnego. Możemy sobie wyobrazić sytuację, w której nie spełniamy celu inflacyjnego, a spełniamy kryterium inflacyjne. Dla nas, jeśli chodzi o przystąpienie do strefy euro, ważne jest spełnienie kryterium, a nie celu. A cel powinien być i tak realizowany, ale z innych powodów - po to, aby Polacy mieli zaufanie do swojej waluty.

Czyli nie będzie Pan czekał na zejście inflacji do poziomu 2,5 proc.?

Nie ma takiej potrzeby.

Czy jest Pan w stanie powiedzieć, kiedy kryterium inflacyjne będzie spełnione?

Przypomnę, że odchodzimy od typowania kalendarzowego i podchodzimy poważnie do pracy.

No właśnie. Na rynku pojawiła się opinia, że do mechanizmu ERM2 przystąpimy bez zbędnych zapowiedzi tak, że będzie to dla rynku zaskoczenie. Czy taki scenariusz jest możliwy?

Nie myślałem o takim rozwiązaniu. Wręcz przeciwnie. Chciałbym, żeby wejście do ERM2 nie było specjalnym newsem. Znaczyłoby to, że jesteśmy dobrze przygotowani.

Największymi znakami zapytania jest optymalny kurs wymiany i konstytucja, ściślej art. 227, który mówi, że emisją pieniądza zajmuje się tylko Narodowy Bank Polski. Który problem jest dla Pana prostszy do rozwiązania?

Jeśli chodzi o konstytucję, to nie jestem pewien, czy jest ona autentycznym problemem. Opinie są podzielone. Ale w tej dziedzinie jestem agnostykiem, a nie ekspertem od prawa. Gdyby jednak zmiana konstytucji była na pewno niezbędna, to jest dla mnie absolutnie ewidentne, że musi to nastąpić przed przystąpieniem do ERM2.

Kiedy poznamy rozwiązanie tej zagadki prawnej?

To jest bardzo dobre pytanie, na które jeszcze nie znam odpowiedzi. Ale zastanawiam się nad tym, jak możeCzy w obecnej atmosferze, w której ani prezydent, ani szef NBP nie żyją dobrze z rządem, można tę wątpliwość jednoznacznie rozstrzygnąć? Każdy przecież może powołać swoich ekspertów?

Wydaje się, że nie jest to kwestia opinii prezesa Skrzypka czy Pana Prezydenta. Jeżeli zmiana konstytucji rzeczywiście jest konieczna, to wszyscy wiemy, jaka jest sytuacja polityczna. Co najmniej część partii opozycyjnej - a najlepiej cała - musi się przyłączyć do większości konstytucyjnej. Niczego tu nie można ukryć. Treść konstytucji, jak i przynależność partyjna posłów, jest przecież wszystkim znana.

Niemniej jednak możemy dojść do momentu, w którym osiągniemy optymalne parametry makroekonomiczne, a konstytucja, którą zmienić będzie trzeba, nie będzie zmieniona.

Wówczas nie będzie możliwe przystąpienie do ERM2. Ale spełnienie kryteriów jest dobre samo w sobie. Jeżeli osiągniemy cel inflacyjny, szczególnie w obecnych warunkach, jest wysoce prawdopodobne, że spełnimy także kryterium z Maastricht. Chcemy też spełniać fiskalne kryteria, aby wzmocnić odporność gospodarki polskiej na szoki zewnętrzne. Jak oba warunki będą osiągnięte, to automatycznie spełniamy kryterium długoterminowych stóp procentowych. Dlatego też strategia, że podajemy datę i staramy się jej dotrzymać, nigdy nie wydawała mi się najlepszym podejściem. Wypełnianie kryteriów, niezależnie od kalendarza daje bowiem dobre efekty.

A jak rynek podejdzie do sytuacji, w której zmiana konstytucji okaże się niemożliwa?

Nie byłoby to dobre, dlatego zakładam, że nie będziemy mieli problemu z przekonaniem opozycji. Bo nie wyobrażam sobie, żeby opozycja chciała zrobić coś, co nie jest dobre dla kraju.

Wróćmy do pierwszego problemu, czyli określenia właściwego kursu wymiany? Czy w polskich warunkach jest to proste?

Opowiem anegdotę. Na przyjęciu w ambasadzie brytyjskiej ambasador jednego z państw unijnych podszedł do mnie i spytał, jaki będzie kurs wymiany. Żartobliwie odpowiedziałem 1:1. Jak kolejny raz dopytywał, zacząłem się obawiać, że wziął moje słowa serio.

I tak doszliśmy do problemu aprecjacji złotego?

Najzupełniej poważnie: myślę, że nie będzie to 1:1, ale nie chcę mówić o odpowiednim poziomie kursu i o obecnych zmianach wartości złotego.

Porozmawiajmy więc o podejściu do wyznaczania kursu wymiany.

Wszyscy wiedzą, że stosujemy system płynnego kursu. Ma on dużo korzyści. Między innymi dzięki temu systemowi mamy najniższą inflację w regionie, na równi ze Słowacją. Ale ma to też pewne minusy: jest dodatkowy element niepewności.

Niemniej jednak dla kraju dużego, jak Polska, w obecnych warunkach płynny kurs jest najlepszym rozwiązaniem, dopóki nie jesteśmy w ERM2 i w strefie euro. Niestety, takie jest życie, że próbując połączyć najlepsze aspekty płynnego i stałego kursu, dużo bardziej prawdopodobne staje się, że skończylibyśmy z najgorszymi elementami jednego i drugiego.

Dlatego będziemy się trzymać systemu płynnego kursu aż do momentu przystąpienia do ERM2. Podkreślę raz jeszcze: ma on swoje plusy i minusy. Jestem absolutnie przekonany, że w obecnej sytuacji te plusy bardzo znacząco przeważają.

Nawet po ostatnich danych o rekordowym deficycie w obrotach handlu zagranicznego?

Tak. Jak pan bardzo dobrze wie, system ten tworzy mechanizm samoregulujący. Nie mówię, że nie ma kosztów z niego wynikających, ale cały system daje wielką stabilność naszej gospodarce.

Wicepremier Waldemar Pawlak mówi jednak ostatnio o tym, że złoty jest za silny, ponieważ eksporterom jest coraz trudniej. Czego się zatem spodziewać? Czy możliwe są interwencje na rynku walutowym?

Nigdy nie wypowiadam się w sprawach konkretnego kursu. Wiadomo jednak, że pożądane przez władze gospodarcze efekty interwencji są małe i przejściowe, i że w dodatku często powoduje ona wielką niepewność z powodu antycypacji przyszłej interwencji. Powoduje to na rynku pewien "chaos oczekiwań". Zamiast patrzeć na rozwój gospodarki, gracze próbujMamy obecnie system, który jest najlepszy z możliwych, poza przystąpieniem do euro. Ma swoje strony słabe, na które zwraca uwagę m.in. premier Pawlak. Jestem tego świadom. Ale biorąc wszystko pod uwagę, powtórzę: ten system jest najlepszy z obecnie dostępnych i bardzo ważne jest, żeby był utrzymany w czystej formie.

Wejście do ERM2 to także pytanie o polski system finansowy. Oparliśmy się kryzysowi. Ale świadomość wszystkich, jeżeli chodzi o jakość instytucji nadzorczych nie jest najlepsza.

Myślę, że jeśli chodzi o system finansowy, to zarówno Komisja Nadzoru Finansowego, jak i NBP - są dobrze zarządzane.

A Pana słowa, że niekiedy się mylą w swoich decyzjach?

Jakie słowa?

Że doprowadziły do wysokiej inflacji.

A to swoją drogą... Trzymajmy się sektora finansowego?

No właśnie. Czy utrzyma on dobrą kondycję?

To ważna kwestia. Przystąpienie do ERM2 na okres dwóch lat i usztywnienie kursu miałoby z pewnością wpływ na sektor finansowy. Dlatego musimy być pewni, że to, co się dzieje na rynkach międzynarodowych, także finansowych, pozwala na przystąpienie do ERM2.

Wejście do ERM2 oznacza więcej zadań dla Rady Polityki Pieniężnej, która będzie decydowała nie tylko o stopach, ale również broniła kursu. Czy jesteśmy na to przygotowani?

Na pewno będziemy na to przygotowani w momencie przystąpienia. Tu nie ma najmniejszych wątpliwości.

Na jakim etapie są więc symulacje, prace?

O tym na razie nie chcę mówić.

Przejdźmy do reform systemu podatkowego. Moja gazeta jest gazetą dla inwestorów i trudno nie zapytać o podatek Belki. Pana stanowisko, że nie należy go znosić, bo spowoduje to rozszczelnienie systemu, jest ogólnie znane. Czy nie ma przynajmniej jakiejś szansy na optymalizację przepisów - np. tak, aby inwestorzy płacili podatek dopiero przy wycofywaniu środków z rachunku?

W okresie pięcioletnim można odliczyć stratę od zysku, więc postulat ten w dużej mierze już został uwzględniony w przepisach. Na 2009 r. mamy bardzo trudną sytuację budżetową, na skutek zaprogramowanych dalszych obniżek podatków, które są zresztą potrzebne. Do tego dochodzą nasze zobowiązania wobec Unii Europejskiej, wynikające z planu konwergencji. Przyszły rok jest zatem bardzo trudny. W latach 2010 i 2011 mogą się pojawić możliwości jakichś zmian, ale na pewno nie w formie zniesienia podatku Belki.

Niemniej jednak wyobrażalne jest dokonanie zmian, jeśli chodzi o opodatkowanie oszczędności długoterminowych. Chodzi np. o zachęcenie do oszczędzania w ramach III filaru. Taka zmiana mogłaby być pożądana. Ale skoro nie ma możliwości ruchu w 2009 r. z powodów czysto arytmetycznych, budżetowych, mamy trochę czasu na to, by przemyśleć i opracować optymalne rozwiązania. Ogólnie rzecz biorąc, dobrze by było, aby wszystkie formy opodatkowania tego rodzaju dochodów były podobne.

Jaki więc może być skuteczny model zachęcania do oszczędzania?

Jest to bardzo ważna sprawa. Podatki kapitałowe i oszczędności to naturalnie kwestie, które się zazębiają. I ma sens szukanie rozwiązań na styku problemów, które z nimi się wiążą.

Jak wyobraża Pan sobie system podatkowy na koniec tej kadencji?

Ogólnie dążymy do podatku liniowego - jednej stawki PIT. Obecnie zakończyliśmy pierwszy etap "średnich" kroków - chcieliśmy szybko usprawnić i zliberalizować niektóre elementy PIT i VAT, aby pomóc podatnikom w tych wszystkich sprawach, które nie były specjalnie kontrowersyjne. Teraz naprawdę musimy się zastanowić nad docelowym kształtem i współzależnością różnych podatków. Dlatego też na wiceministra ds. podatków mianowałem ekonomistę - Ludwika Koteckiego.

Wciąż jeszcze chcemy usprawnić CIT. Jeśli chodzi o VAT, ma on tę cechę, że jest liniowy, a my popieramy liniowość. Popieramy też niskie podatki. Dlatego z czasem będziemy także chcieli w średnim, może dłuższym, okresie obniżać VAT. Ale w tym celu musimy obniżać udział wydatków sektora państwowego w PKB. I to jest oczywiście dłuższy Jest Pan w resorcie dziewięć miesięcy. Jak Pan ocenia możliwość prowadzenia reform?

Myślę, że nasz kraj jest ogólnie na dobrej drodze. Ma najbardziej liberalny rząd od wczesnych lat 90., który - w odróżnieniu od tamtych rządów - ma dodatkowo bardzo duże poparcie społeczne. Oczywiście, mamy poważny problem, jeśli chodzi o skłonność Pana Prezydenta do wetowania ustaw. Ale to wynika z konstytucji, a jej nie zmienimy.

Niemniej jednak nikt już nie mówi, że ten rząd nic nie robi. Propozycje zostały dokładnie opracowane w naprawdę wielu dziedzinach. Jeżeli są blokowane przez prezydenta, to musimy uwzględnić fakt, że jest to jego prawo konstytucyjne. Albo jesteśmy w stanie obalić to weto, albo nie. Prezydent bierze jednak odpowiedzialność za swoje decyzje polityczne i będzie za nie rozliczony w czasie najbliższych wyborów prezydenckich.

Uważa Pan, że prezydent to największy problem?

Uważam, że prezydent, blokujący modernizacje kraju, to poważny problem.

Czasami wydaje się jednak, że większe problemy są po stronie rządu, jego decyzji co do tego, co i jak zmieniać. I tak bez końca dyskutuje się np. o kształcie reformy systemu emerytalnego.

Są konsultacje. Uważam, że to słuszne. To są na tyle wrażliwe sprawy, że trzeba je dokładnie omówić. Ale determinacja rządu w tym zakresie jest.

Wrócę jeszcze raz do zarzutu, jaki postawił Pan prezesowi NBP - że nie głosując za podwyżką stóp, doprowadził do wzrostu inflacji. Nie żałuje Pan tej krytyki?

W jakim sensie?

W sensie formy, w jakiej została wyartykułowana. Wydawałoby się, że na tym etapie walki z inflacją można byłoby szefa NBP bardziej wesprzeć.

Ja jak najbardziej wspieram NBP i jego szefa w walce z inflacją. A ta walka jest ich zasadniczym obowiązkiem konstytucyjnym. Chyba od bardzo dawna w Europie - a może i w świecie - żaden minister finansów tak stanowczo i bezwarunkowo tego nie zrobił.

Czyli krytyka miała działać motywująco?

Także. Krytyka tyczyła przeszłości. Jeśli jej uboczny efekt był taki, jak Pan mówi, to dobrze się stało.

Rynek odczytał to inaczej: że dwie czołowe instytucje się kłócą.

Nie może być tak, że błędnej polityki w przeszłości banku centralnego lub jego prezesa nie można krytykować. Nigdy nie wypowiadam się w sprawie bieżących decyzji dotyczących stóp procentowych - czym chyba się różnię od swojej poprzedniczki, która kilkakrotnie mówiła, że nie wyobraża sobie, że RPP podwyższy stopy.

Jeżeli chodzi o decyzje podjęte w 2007 r., wydaje mi się, że jak najbardziej potrzebna była dyskusja na ten temat. Szczególnie w sytuacji, w której uważam, że decyzje te były strategicznie ważne.

Ile będzie kosztowało euro, kiedy spotkamy się po raz kolejny?

Nie wypowiadam się na takie tematy. Mamy system kursu płynnego. Niech ci, którzy kupują i sprzedają walutę, podejmują własne decyzje.

Dziękuję za rozmowę.

Budżetowe prace na półmetku

Ministerstwo Finansów powoli domyka prace nad budżetem na 2009 r. Około 20 sierpnia poszczególne resorty mają przysłać swoje propozycje dotyczące ograniczenia poziomu wydatków. Pojawiło się już wiele sygnałów, że szereg instytucji (m.in. Ministerstwo Obrony Narodowej) wcale nie chce zaciskać pasa.

Tymczasem ogłoszone w czerwcu założenia do budżetu sugerują, że do dużego wzrostu wydatków dojść nie powinno. Deficyt na 2009 r. został określony na poziomie 18,2 mld zł, wobec 27,1 mld zł zapisanych w tegorocznym budżecie. Taka redukcja jest możliwa dzięki temu,że tempo wzrostu dochodów (10,2 proc. w ujęciu nominalnym) znacznie przekracza tempo wzrostu wydatków (6,4 proc.).

W 2009 r. dochody państwa mają po raz pierwszy przekroczyć 300 mld zł i sięgnąć 310,5 mld zł. O 24 mld zł wzrosnąć mają w stosunku do budżetu z tego roku, dochody podatkowe. Ekonomiści przyznają, że taki przyrost jest możliwy pod warunkiem utrzymania obecnego tempa wzrostu gospodarczego.

Rząd założył, że w 2009 r. dynamika PKB wyniesie 5 proc, prz

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy