Redukcja deficytu budżetowego jest sztandarowym osiągnięciem Angeli Merkel na stanowisku kanclerza. Piastuje je od prawie trzech lat, kierując rządem tzw. Wielkiej Koalicji, w skład której wchodzą jej Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) i Partia Socjaldemokratyczna (SPD).
W 2005 r., kiedy Merkel obejmowała urząd kanclerski, deficyt budżetowy Niemiec sięgał 75,3 mld euro (3,4 proc. PKB), a w zeszłym roku było już 440 mln euro na plusie. Przewiduje się, że po 2010 roku Niemcy na trwałe pozbędą się deficytu, chyba że spadające przychody z podatków przy coraz wolniej rozwijającej się gospodarce lub wzrost wydatków ponownie spowodują powstanie dziury budżetowej.
Żadnej pomocy
Tymczasem dalsze konsekwentne realizowanie przedwyborczych obietnic dotyczących redukcji deficytu może panią kanclerz kosztować utratę władzy w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. - Gospodarka zmierza w kierunku recesji. Ludzie coraz bardziej boją się utraty pracy. Tymczasem nie dość, że nie dostajemy żadnej pomocy z Berlina, to ich decyzje jeszcze przysparzają nam kłopotów - powiedział bez ogródek Hans Wormser, szef bawarskiego stowarzyszenia kierowców ciężarówek LBT. W swoim przedsiębiorstwie wycofał ostatnio z niemieckich dróg 15 z 200 posiadanych ciężarówek, bo nie był w stanie znieść wzrostu cen oleju napędowego o 28 proc. A mimo rekordowo drogiej ropy naftowej rząd na przyszły rok zapowiedział podniesienie podatku drogowego o 60 proc.
Zwiększanie tego rodzaju opłat ma zrównoważyć spadek wpływów do budżetu z podatków dochodowych, bo spowolnienie gospodarcze zmniejsza zarówno zyski spółek, jak i zarobki pracowników, bo znowu zaczęło rosnąć bezrobocie.