Informacja zawierająca docelową datę naszego przystąpienia do strefy euro, podana przez premiera do wiadomości publicznej, stała się - używając języka dziennikarskiego - wiadomością dnia. Oczywiście, zrozumiałe jest, że natychmiast pojawiło się wiele komentarzy analizujących, czy podany termin jest realny. Prasowe komentarze pominęły jednak dość istotny wątek - percepcję podanej daty przez partnerów istotnych w procesie przyjmowania euro. Nie chodzi tutaj o rynki finansowe, które od dawna wyczekiwały jasnej, polskiej deklaracji, ale o władze Unii Europejskiej albo szerzej - międzynarodowe instytucje zainteresowane przewidywaną datą przyjęcia euro.
Bardzo przychylnie zareagowały władze Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które od dawna były adwokatem jak najszybszego przyjęcia euro. Uznając za pewnik, że przynależność do wspólnego obszaru walutowego przynosi długofalowe korzyści zarówno w zakresie stabilizacji, jak i wzrostu gospodarczego. Trudno takiemu stanowisku się dziwić, bowiem, używając fachowego terminu, dla "małego kraju" o znacznym stopniu otwartości gospodarki i integracji z krajami wspólnego obszaru walutowego pozostawanie poza Eurolandem oznacza wymierne koszty wynikające z dysparytetu stóp procentowych. Dodatkowo droga wiodąca do euro promuje ambitną politykę gospodarczą, która sama w sobie stanowi wartość dodaną z punktu widzenia osiągnięcia trwałego wysokiego tempa wzrostu gospodarczego. Czy podobny sposób myślenia będą reprezentowały władze Unii Europejskiej?
Eurosceptycy będą z pewnością wysuwać kilka argumentów. Jeśli uznać za prawdziwą tezę o "Europie o dwóch prędkościach integracji", to można wysuwać tezę, że linia podziału będzie wyznaczona przez przynależność do strefy euro. Zatem bilet wstępu do strefy uzyskają tylko wybrani.
Rozumowanie powyższe jest błędne. Teza o "Europie o dwóch prędkościach", nawet jeśli przyjąć, że jest prawdziwa, dotyczy bardziej polityki niż gospodarki i wiąże się z oceną stopnia politycznej i społecznej integracji. W tym zakresie probierzem powinna być kwestia stosunku do wspólnej konstytucji. Poza tym takie kraje, jak Wielką Brytanię, Szwecję i Danię trudno uznać za "Europę o niższej prędkości". Zatem kwestię stosunku władz Unii Europejskiej do naszej przynależności do strefy euro należy rozpatrywać w kategoriach czysto ekonomicznych.
Przynależność do strefy euro kreuje wartość dodaną dla obu stron, zarówno dla kraju przystępującego, jak i dla państw z wspólnego obszaru walutowego. To przeświadczenie powodowało, że w trakcie unijnych negocjacji nikt nie dyskutował o trwałej derogacji, na stałe wykluczającej nas ze strefy euro. Obie strony, zarówno Polska, jak i kraje ówczesnej Piętnastki, jednoznacznie uznawały, że przynależność Polski do wspólnego obszaru walutowego jest tylko kwestią czasu.