Na amerykańskiej giełdzie realizuje się scenariusz zniżki S&P 500 w okolice 1100 pkt, natomiast rynki wschodzące, mierzone indeksem MSCI EM, kierują się w stronę 730 pkt, które wynikają z wysokości formacji głowy z ramionami, z której wskaźnik wybił się w początkach lipca. Mieliśmy jedno poważne zawahanie w realizacji tego scenariusza. Wiązało się z nadziejami na pozytywne skutki planu ratunkowego dla sektora finansowego w USA.

Wczorajsza sesja, która sprowadziła indeksy do punktu lub niektóre nawet poniżej niego, z jakiego zaczął się euforyczny wzrost w oczekiwaniu na plan Paulsona, symbolicznie kończy fazę optymizmu. Z technicznego punktu widzenia wiązała się z powrotem powyżej lipcowego dołka. Ten korzystny sygnał został już w minionym tygodniu anulowany. Poniedziałkowe wydarzenia są jedynie konsekwencją tamtego zdarzenia. Zmniejszało ono szansę na pozytywny obrót spraw i tak też się stało. S&P 500 wrócił w pierwszej połowie dnia do tegorocznego minimum. Jego przebicie będzie zapowiadać dalszy ruch w dół.

Nadzieje na poprawę sytuacji na amerykańskiej giełdzie można wiązać z najwyższą od 2002 r. zmiennością notowań. Szkopół jednak w tym, że wciąż jeszcze nie jest tak duża jak wtedy, gdy mieliśmy kulminację wyprzedaży z 2002 r. Równocześnie jednak dynamika przeceny wciąż znacznie się różni od tej z poprzedniej bessy. Obecnie 12-miesięczna zmiana wynosi ponad minus 20 proc. Ponad 6 lat temu przekroczyła minus 34 proc.

Gdyby w początkach października, kiedy punktem odniesienia będzie rekordowy poziom S&P 500 sprzed roku, mieli osiągnąć 34-proc. spadek, to indeks musiałby znaleźć się na poziomie 1030 pkt. Widać więc, że mimo kryzysu występującego "raz na sto lat", jak określił go Alan Greenspan, amerykańska giełda trzyma się nadzwyczaj dobrze. To pokazuje potencjał dalszego pogorszenia koniunktury. Zrealizuje się zapewne, gdy zaczną spadać zyski spółek z innych branż niż finansowa i nieruchomości.

Parkiet