Narodowy Bank Polski powinien gwarantować pożyczki na rynku międzybankowym - apelują otwarcie prezesi większości polskich instytucji finansowych. Dlaczego? Bo same banki komercyjne już sobie nie ufają. Szefom tych spółek nie wystarcza nawet pakiet zaufania (swoją drogą ciekawe, kto wymyślił nazwę, skoro stroną w tych transakcjach jest NBP, któremu i tak wszyscy ufają). Mogą w ramach tego programu pożyczać pieniądze na bardzo preferencyjnych warunkach, czyli poniżej WIBOR-u. Ale to im nie wystarczy.
Bankierom trzeba jednak oddać trochę sprawiedliwości. Zdarzają się bowiem przy tym rozsądne pomysły - jak ten Mariusza Grendowicza, kierującego BRE Bankiem. Sugeruje on, że banki zainteresowane zawieraniem transakcji powinny po prostu pokazywać sobie nawzajem księgi, udowadniając w ten sposób, że są godne zaufania. Ta sugestia nie spotkała się jednak z pozytywną reakcją.
Zresztą, po co bankom gwarancje wypłacalności kontrahentów, skoro same przekonują, że polski system finansowy jest superbezpieczny i nie istnieje ryzyko upadku żadnej instytucji. Tym trudniej jest więc zrozumieć, dlaczego dają kredyt na dowód Kowalskiemu, a nie chcą dać innemu bankowi.
Na powrót zaufania na rynek się więc nie zanosi, wobec czego państwo (a więc Pan, Pan i Pani) będzie w końcu musiało zagwarantować, że banki oddadzą pożyczone pieniądze.
NBP powinien też, zdaniem prezesów, podpisać umowę z bankiem centralnym Szwajcarii i zaoferować swapy we frankach szwajcarskich, aby klienci nadal mogli bawić się w carry-traderów przy zakupie wymarzonego mieszkania. Nieważne, że zwiększa to ryzyko dla całego sektora.