Poniedziałkowa sesja w Stanach zakończyła się wprawdzie spadkiem, ale rynki azjatyckie w drugiej części swoich notowań zignorowały ten fakt i zakończyły dzień na dużych plusach. To sprawiło, że nikt już nie pamiętał o słabym
zamknięciu amerykańskim. Notowania ruszyły ponad 2 proc. nad zamknięciem z poniedziałku. Przewaga popytu była faktem, choć nie przez całą sesję wydawała się ona bezapelacyjna. Już krótko po rozpoczęciu notowań na rynku akcji podaż ponownie przycisnęła. Zwiększony obrót wskazywał na powiększające się problemy kupujących. By podnieść rynek, potrzeba było poważniejszego kapitału. Ceny spadały i pojawiały się minima sesji. Spadek został powstrzymany dopiero na poziomie poniedziałkowej popołudniowej konsolidacji. To było pierwsze wsparcie dla obozu byków. Udało się je powstrzymać, co sprawiało, że popyt nadal miał szansę na wzrost cen. Ta szansa została w kolejnych godzinach wykorzystana. Minimum wyznaczono tuż przed południem, a później było już tylko lepiej. Wzrost nie był dynamiczny, ale okazał się owocny, gdyż pod koniec notowań pojawiły się nawet nowe maksima sesji. Tą popołudniową zwyżką popyt pokazał, że szybko nie rezygnuje. Inna sprawa, że podaż w tym czasie była już mniejsza niż ta poranna, gdy rynek spadał. O ile przewaga popytu być może przełoży się na dalszą zwyżkę (obecnie celem byków jest poziom 1700 pkt), to nie wolno zapominać, że nadal mamy do czynienia jedynie z korektą wcześniejszych spadków. Przypomnę, że gracze operujący w średnim terminie do pierwszych ruchów zostaliby zmuszeni dopiero po wzroście cen do 1900 pkt. Tymczasem pozostaje tylko obserwować zmagania byków z niedźwiedziami. Dzisiejszym
wydarzeniem z pewnością będzie decyzja amerykańskich władz monetarnych dotycząca wysokości stóp procentowych. Ostatnio
mieliśmy do czynienia
z "międzyposiedzeniowym" cięciem o 50 pkt bazowych. Obecnie oczekuje się, że Komitet Otwartego Rynku dokona podobnego ruchu. Rynek jest tego pewien.