Dlaczego chciał pan zostać maklerem papierów wartościowych?
Pierwszy kontakt z giełdą miałem w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywałem w okresie studiów. Jeżdżąc metrem, często widziałem ludzi ubranych inaczej niż ja i wpatrujących się w tabelki z „The Wall Street Journal". Zacząłem się zastanawiać – co oni w nich widzą? Sięgnąłem po literaturę i z czasem sam zacząłem je rozszyfrowywać. W konsekwencji kupiłem nawet akcje Coca-Coli oraz Microsoftu. Obserwując zmiany zza oceanu dostrzegłem szansę i nowe możliwości, jakie dawały przemiany ustrojowe w Polsce. Tak zrodził się pomysł na licencję maklera.
Uczestniczył pan w pierwszym w Polsce egzaminie maklerskim.
Co ciekawe, egzamin końcowy nie był najbardziej emocjonujący w tym wszystkim. Bardziej stresujący był egzamin... na pierwszy kurs maklerski. Trwał ponad sześć godzin. 650 osób starało się o 35 miejsc. Oficjalnie kurs przewidywał uczestnictwo 65?osób, ale połowa miejsc była przydzielona z tzw. klucza bankowego. Temperaturę tamtych dni podgrzewała jeszcze cena kursu, która wynosiła wartość ok. trzech średnich pensji maklera w tamtych czasach, tj. pół ceny średniej klasy samochodu osobowego. W moim przypadku jak nic sprawdziło się powiedzenie inwestowania w samego siebie.
Czy pierwszy egzamin można porównać do tego, który jest obecnie?