Zagranica zrobiła się bardziej swojska

Polscy inwestorzy przekonali się do rynków zagranicznych. Coraz większym wzięciem cieszą się kontrakty CFD na giełdowe indeksy oraz akcje konkretnych spółek.

Publikacja: 02.05.2015 19:03

W marcu 2009 r., czyli na początku obecnej hossy, kurs S&P500 wynosił 666 pkt. W trakcie trwającego

W marcu 2009 r., czyli na początku obecnej hossy, kurs S&P500 wynosił 666 pkt. W trakcie trwającego ponad sześć lat rynku byka „pięćsetka” ustanowiła historyczne maksima, przebijając z impetem psychologiczną barierę 2000 pkt. Historyczne maksimum (intraday) ustanowiono na sesji 27 kwietnia, kiedy S&P500 dobił do 2125 pkt. Obecnie kurs indeksu utrzymuje się w okolicach 2100 pkt. Z prognoz zebranych przez Bloomberga wynika, że pod koniec 2015 r. S&P500 sięgnie 2236 pkt (średnia z prognoz). Największymi optymistami są analitycy Weeden & Co. oraz Stifel Nicolaus (2350 pkt). Skrajni pesymiści to stratedzy Barclaysa (2100 pkt).

Foto: GG Parkiet

Przedstawiciele biur foreksowych przekonują, że rynki zagraniczne na dobre zadomowiły się w głowach polskich inwestorów. – Wprowadzenie QE w Stanach Zjednoczonych było kluczowym czynnikiem decydującym o wzroście zainteresowania wśród naszych klientów giełdami zagranicznymi. Jeżeli dorzucimy do tego długoletni marazm na GPW, otrzymamy coraz większą chęć wskoczenia do pociągu z napisem „hossa" – mówi „Parkietowi" Mariusz Dębski, makler TMS Brokers.

W podobnym tonie wypowiada się Krzysztof Koza, analityk Admiral Markets. – Nasi klienci wykazują coraz większe zainteresowanie zagranicznymi indeksami giełdowymi. Świadomi inwestorzy szukają bowiem możliwości dywersyfikacji ryzyka, zgodnie z giełdowym przysłowiem nie trzymają wszystkich jajek w jednym koszyku – tłumaczy.

Łukasz Kowalczuk, specjalista City Index, jednym tchem wymienia zalety płynące z wyjścia poza GPW. – Mówiąc o możliwościach inwestowania w indeksy zagraniczne, jakie mają inwestorzy indywidualni w Polsce, warto przypomnieć najważniejsze zalety kontraktów CFD. Są to m.in. niskie koszty transakcyjne, większa dostępność oraz elastyczność w dokonywania transakcji – wylicza.

Ameryka nadal w cenie

Kierunkiem pierwszego wyboru dla wielu polskich inwestorów są Stany Zjednoczone. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że amerykańskie indeksy znajdują się w okolicach historycznych szczytów. Gracz, który na początku roku kupił kontrakt CFD na indeks S&P500 o nominale 1 lota, handlując przy standardowej dźwigni 1:100 (wymagany depozyt ok. 9600 zł), posiada na rachunku ponad 40 tys. zł. Pomimo ponadsześcioletniej hossy mnożniki fundamentalne nie są specjalnie wyśrubowane – agencja Bloomberg podaje, że wskaźnik C/Z dla Dow Jones Industrial (indeks 30 blue chips) wynosi 15,5. Dla S&P500 (szeroki indeks) sięga 18,4, zdecydowanie najmocniej rozgrzany jest Nasdaq 100 (indeks technologiczny) wyceniany ze wskaźnikiem w wysokości 23,3.

Pomimo istnienia dobrze znanych ryzyk – geopolityki, gorszych danych makro i „wymagających" wycen – wielu strategów nadal obstawia kontynuację hossy w USA. Adam Parker, strateg Banku Morgan Stanley, wskazuje trzy silne argumenty. – Po pierwsze, spodziewamy się dalszego ożywienia gospodarczego. Sądzimy, że w II i III kwartale dynamika PKB będzie przyspieszać – czytamy w najnowszym raporcie. – Po drugie, uważamy, że rynkowe oczekiwania dotyczące tegorocznych wyników spółek są zbyt niskie. W ciągu ostatnich 39 lat z podobnym pesymizmem mieliśmy do czynienia sześć razy, nigdy nie wcześniej niż w połowie cyklu hossy – zauważa Parker. Po trzecie, nastroje na amerykańskim rynku akcji nie są jeszcze ekstremalnie bycze. Zaangażowanie funduszy hedgingowych w amerykańskie aktywa jest zbliżone do pięcioletniej średniej. Nastroje na wielu światowych giełdach są nawet bardziej optymistyczne niż w USA. Wszystko to sprawia, że mamy dobre warunki do kontynuacji hossy na Wall Street – przekonuje strateg.

Drogo w Niemczech? Nie szkodzi

– W 2015 r. obserwujemy bardzo duże zainteresowanie polskich inwestorów indeksem DAX. Możemy śmiało powiedzieć, że jest to najpopularniejszy indeks zagraniczny w portfelu naszych klientów, wyprzedzający tym samym będący w odwrocie S&P500 – mówi „Parkietowi" Mariusz Dębski.

Spoglądając na ostanie osłabienie DAX, wielu graczy zastanawia się, czy to kolejna korekta czy początek końca hossy. W kwietniu DAX znalazł się w gronie najsłabszych indeksów na rynkach dojrzałych. Spadki napędzała m.in. przecena akcji Volkswagena oraz BMW. Od 10 kwietnia kurs DAX stopniał o 10 proc. W ciągu ostatnich dwóch tygodni umorzenia w niemieckich funduszach typu ETF sięgnęły aż 3,4 mld euro (najwięcej od 2012 r.), co można interpretować jako chęć realizacji zysków. Zdaniem analityków jednym z powodów gorszej postawy niemieckich akcji jest lekkie odbicie kursu EUR/USD – tanie euro wspiera niemieckich eksporterów, wyższy kurs działa na ich niekorzyść. – Nadszedł czas, aby się przekonać, czy osłabienie euro, które w znacznym stopniu nakręcało hossę, rzeczywiście przełoży się na lepsze wyniki spółek. Myślę, że w znacznym stopniu ten efekt jest już zdyskontowany – mówi Christian Gattiker, szef działu analiz szwajcarskiego Julius Baer Group.

Optymizmem nie napawają także kwietniowe odczyty PMI – wskaźnik dla przemysłu wyniósł zaledwie 51,9 pkt (prognoza: 53 pkt), a usługowy 54,4 pkt (prognoza 55,5 pkt). W kwietniu po raz pierwszy od pół roku spadł indeks ZEW, będący barometrem nastrojów wśród niemieckich analityków i inwestorów instytucjonalnych.

Wielu analityków wskazuje, że wyceny w Niemczech są już dość wymagające. Wskaźnik cena do wartości księgowej dla DAX wynosi obecnie 2 – to o 19 proc. więcej od indeksu Euro Stoxx 50 skupiającego największe blue chips eurolandu. Niektórzy inwestorzy zaczynają się więc przyglądać europejskim krajom, w których akcje nie zdrożały tak mocno jak w Niemczech. James Butterfill, szef strategów akcyjnych londyńskiego Coutts & Co, powiedział, że jego firma zredukowała zaangażowanie w Niemczech, jednocześnie doważając się w akcje hiszpańskie i włoskie. Co ciekawe, podobną tendencję widać także wśród polskich inwestorów. – Wielu naszych klientów szuka na mapie inwestycyjnej giełdy madryckiej czy mediolańskiej. Indeksy IBEX 35 i FTSE MIB stają się od momentu wprowadzenia QE w Europie bardzo ciekawą okazją ze względu na ponadprzeciętną zmienność i olbrzymie zwyżki – mówi Dębski z TMS Brokers.

Argumentów przemawiających za inwestycją w eurolandzie jest co najmniej kilka. Pierwszy z nich to tanie euro. Pomimo symbolicznego odbicia kursu EUR/USD wspólna waluta jest w dalszym ciągu najtańsza od 12 lat, co sprzyja eksporterom (eksport kreuje ok. 50 proc. PKB strefy euro – red.). Drugim czynnikiem jest ultraluźna polityka monetarna EBC. Przypomnijmy, że w marcu wystartował tzw. program luzowania ilościowego QE – co najmniej do września 2016 r. EBC będzie pompował w rynek miesięcznie 60 mld euro. Trzeci argument to relatywnie atrakcyjne wyceny Europa vs. USA. Model P/E Schillera (noblisty w dziedzinie ekonomii) wskazuje bowiem, że akcje w eurolandzie są zdecydowanie tańsze – aktualna wartość wskaźnika to 15, a dla USA aż 27. Kolejny pozytywny bodziec to cena ropy naftowej. Europa jest w większym stopniu konsumentem niż producentem, co oznacza, że niska cena czarnego złota pozytywnie stymuluje gospodarkę. Ostatni silny argument zachęcający do inwestowania w europejskie akcje to rosnąca dynamika PKB. W ubiegłym roku gospodarka urosła o 0,9 proc., prognozy na ten rok mówią o wzroście sięgającym 1,6 proc.

Japonia to ciekawy kierunek

Trzecim kierunkiem chętnie wybieranym przez Polaków, poza Ameryką i Europą, jest Japonia. Start europejskiego program skupu obligacji (QE) odwrócił uwagę wielu inwestorów od wydarzeń w Kraju Kwitnącej Wiśni. Jednak inwestorzy powinni mieć na uwadze, że polityka pieniężna Bank of Japan jest znacznie bardziej odważna niż na Starym Kontynencie. Przypomnijmy: EBC co miesiąc skupuje papiery za 64 mld dolarów (60 mld euro), a dla porównania BoJ wydaje na ten sam cel aż 100 mld dolarów.

Wpływ programów luzowania ilościowego na realną gospodarkę podlega nieustannej dyskusji, budząc wątpliwości wśród wielu ekonomistów. Ale przykład płynący z USA pokazuje, że bez wątpienia dodruk pieniądza wspiera hossę na giełdzie. W przypadku Japonii jest podobnie.

Kilka dni temu japoński indeks Nikkei225 wyśrubował 15-letnie maksima (szczyt z 14 kwietnia 2000 r. – red.), pokonując barierę 20 tys. punktów. Wypada zauważyć, że indeks w dalszym ciągu znajduje się o ponad 90 proc. poniżej historycznego maksimum z 1989 r.

Wykorzystywany w analizie technicznej wskaźnik siły względnej (RSI – Relative Strenght Index) dla Nikkei225 przyjmuje obecnie wartość 67 pkt, znajdując się poniżej granicy 70 pkt (uznawanej za poziom wykupienia). Mnożniki wyceny fundamentalnej są relatywnie atrakcyjne – wskaźnik C/Z dla Nikkei225 wynosi 23, 15 lat temu sięgał 100. Isao Kubo, szef działu analiz Nissay Asset Management, uważa, że bieżące wyceny są bardziej adekwatne niż w 2000 r. – Na rynku jest mniej nierentownych spółek. Inwestorzy kupują konkretne akcje, raczej w oparciu o takie czynniki jak potencjał poprawy wyników finansowych czy zdolność generowania dywidendy. To zupełnie inne podejście niż 15 lat temu – tłumaczy.

Wsparciem dla japońskich eksporterów jest tania waluta (kurs USD/JPY jest najwyżej od 2007 r.). W ciągu roku jen osłabił się względem dolara o 14 proc., a w ciągu trzech lat o 33 proc.

[email protected]

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy