Nie tak odległe czasy, gdy fundusze polskich obligacji skarbowych zarabiały kilkanaście procent rocznie, minęły, a koniec hossy wreszcie stał się faktem. „Wreszcie", dlatego że część ekspertów zaczęła go wieszczyć jeszcze w 2013 r.
To jednak nie znaczy, że fundusze obligacji nie dadzą zarobić. Ich stopy zwrotu może i wyglądają mizernie w porównaniu z tym, jakie były cztery lata temu, ale i tak są całkiem niezłe w zestawieniu z depozytami. – W perspektywie roku spodziewamy się, że zyski funduszy obligacji mogą wynieść 2,5–5 proc., w zależności od strategii – prognozuje Dariusz Lasek, dyrektor inwestycyjny ds. papierów dłużnych w Union Investment TFI. Dla porównania: 12-miesięczna lokata bankowa założona dziś przyniesie mniej niż 1,4 proc. zysku (szacunki Comperii dla inwestycji o wartości 5 tys. zł).
Jest jednak coś, co bardzo mocno odróżnia fundusze obligacji od lokat, a także od samych funduszy obligacji z 2012 r. To większe prawdopodobieństwo straty. – Od połowy 2015 r. rentowność polskich dziesięcioletnich papierów waha się w dość wąskim przedziale 2,6–3,2 proc. – podkreśla Grzegorz Zatryb, zarządzający w Skarbcu. – A to oznacza, że strategia „kup i trzymaj" w obecnych czasach nie ma prawa bytu – tłumaczy Konrad Augustyński, zarządzający TFI PZU. A skoro zarządzający długiem muszą się wykazać aktywnością, żeby osiągnąć zysk, jednym się uda, a innym powinie się noga. Konsekwencje dla uczestników funduszy obligacji są takie, że podczas gdy najlepsze portfele zarabiają, najsłabsze są pod kreską. Ipopema dłużny w minione 12 miesięcy zyskał 3 proc., Optimum Obligacji stracił 1 proc. Tymczasem w 2012 r. żaden portfel papierów skarbowych nie był na minusie.
Obligacje pozostają więc ciekawą inwestycją o ograniczonym ryzyku – potencjalna strata znacznie niższa niż w przypadku akcji – wyższym jednak niż jeszcze parę lat temu. – Wraz ze spadkiem stóp procentowych rynek obligacji upodabnia się do rynku akcji. Stopa dywidendy (w przypadku obligacji – rentowność) jest oczywiście ważna, ale liczy się strategia funduszu, i to ona ma największy wpływ na stopę zwrotu z inwestycji, a nie wspomniana stopa dywidendy – przekonuje Augustyński.
Kolejna analogia między polskimi obligacjami i akcjami to większa niż kilka lat temu konieczność wychodzenia za granicę, gdzie rentowność wciąż jest wysoka i ma potencjał spadku (ceny do wzrostu).