Jak tłumaczył, koniunktura jest optymalna: tempo wzrostu PKB jest najwyższe od lat, ale nie widać oznak przegrzania gospodarki. – Jest tak dobrze, że strach myśleć o przyszłości – żartował.
Jeszcze kilka miesięcy temu ekonomiści powszechnie sądzili, że 2017 r. rzeczywiście przyniesie odbicie wzrostu PKB po słabym 2016 r., ale później miało ono wrócić w okolice 3 proc. Ten scenariusz wydaje się dziś nieaktualny. W tym roku polska gospodarka może się powiększyć o 4,1–4,3 proc., a przyszły rok zapowiada się nawet lepiej.
Skąd ta zmiana perspektyw polskiej gospodarki? W dużej mierze jest to skutek spóźniającego się ożywienia w inwestycjach. Po załamaniu inwestycji w ub.r., ten rok miał przynieść ich wyraźne odbicie. W efekcie w 2018 r. gospodarka nie mogłaby już liczyć na taki bodziec. Jak dotąd jednak inwestycje rosną niemrawo. W III kwartale powiększyły się o zaledwie 3,3 proc. rok do roku. To pozwala oczekiwać, że ożywienie inwestycyjne przypadnie dopiero na 2018 r. Jednocześnie nic nie zapowiada wyhamowania wzrostu konsumpcji, którego też do niedawna powszechnie oczekiwali ekonomiści.
Część ekspertów, m.in. z Banku Światowego, ostrzega, że już dziś potencjał rozwojowy polskiej gospodarki ogranicza niedobór pracowników. Jest to spójne z deklaracjami przedsiębiorstw, że największą barierą rozwoju jest dla nich obecnie problem z rekrutacją wykwalifikowanych pracowników. To jednak powinno skłaniać firmy do inwestycji, czego jak dotąd nie widać.
Czy brak kadr może rzeczywiście zahamować polską gospodarkę? Czemu, pomimo rosnącego szybko popytu krajowego i zagranicznego, firmy wstrzymują się z inwestycjami? Czy prezes NBP nie przesadza z optymizmem? Czy jest ryzyko, że spowolnienie, którego obawiano się w 2018 r., przypadnie na 2019 r.?