Niezależnie, co sądzimy o nowej administracji Donalda Trumpa, musimy przyznać, że walka z globalnymi zmianami klimatycznymi nie będzie dla niej priorytetem. Chris Wright, nominat na nowego sekretarza energii, to weteran branży naftowej, kierujący dotychczas spółką Liberty Energy. Choć przyznaje, że spalanie paliw kopalnych przyczynia się do zaistnienia efektu cieplarnianego, to nie widzi on w tym większego problemu. Twierdzi, że cieplejsze temperatury na Ziemi zwiększają wegetację roślin i produkcję rolną oraz sprawiają, że mniej ludzi umiera z powodu mrozów. – Ze zmianami klimatycznymi wiąże się tyle samo pozytywnych, co negatywnych rzeczy. Czy to jednak kryzys, największe wyzwanie dla świata lub wielkie zagrożenie dla przyszłych pokoleń? Nie – stwierdził w 2023 r. w wywiadzie dla podcastu PragerU. Wright uważa, że zwiększanie wydobycia paliw kopalnych na świecie pomoże wyciągnąć wielu ludzi z biedy. Jego poglądy wpisują się w kampanijne zapowiedzi Trumpa mówiące, że USA mocno zwiększą produkcję ropy, co przyczyni się do spadku cen paliw.
Wśród europejskich polityków, przejętych walką ze zmianami klimatycznymi, takie wypowiedzi mogą budzić grozę. Po odejściu administracji Joe Bidena Europa traci bowiem najważniejszego sojusznika w walce o neutralność węglową. Bo z kim może ona na poważnie ciąć emisje gazów cieplarnianych? Z Chinami? Ich przywódca Xi Jinping zapowiedział wprawdzie w 2020 r., że Państwo Środka osiągnie neutralność klimatyczną w 2060 r., ale dopiero w okolicach 2030 r. ma ono osiągnąć szczyt emisji CO2. Jednocześnie Chiny nadal budują dużo elektrowni węglowych. W samym 2023 r. oddały do użytku elektrownie o łącznej mocy 47,4 GW, a rozpoczęły budowę kolejnych, mogących łącznie wytwarzać 70 GW energii. Chiny używają o 30 proc. więcej węgla niż reszta świata. Z szacunków Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) wynika, że globalna konsumpcja węgla sięgnęła w 2024 r. rekordowe 8,77 mld ton. I ma pozostać na poziomie zbliżonym do tego szczytu co najmniej do 2027 r. Kto więc pozostaje Europie jako sojusznik w walce o klimat? Indie? Rosja? Afryka?
Czytaj więcej
Co do zasady giełdowe grupy o największym negatywnym oddziaływaniu na klimat zmniejszają swój ślad węglowy. W 2023 r. nie wszystkim to się jednak udało, głównie ze względu na wzrost produkcji. W 2024 r. było podobnie.
Zawracanie kijkiem Renu
W 2023 r. globalne emisje CO2 sięgały 37,79 mld ton. Z tego 2,51 mld ton przypadło na wszystkie kraje Unii Europejskiej. Emitowały one wówczas tego gazu mniej niż Indie (3,06 mld ton), Stany Zjednoczone (4,91 mld ton), nie mówiąc już o Chinach (11,9 mld ton). Unia Europejska odpowiadała więc za mniej niż 8 proc. wszystkich emisji dwutlenku węgla spowodowanych przez człowieka. W ciągu ostatnich trzech dekad państwa wchodzące obecnie w skład UE już znacząco zmniejszyły swoje emisje. Wszak w 1990 r. wysłały do atmosfery 3,87 mld ton CO2, co stanowiło 17 proc. światowych emisji. Dla brukselskich urzędników ten postęp był jednak zbyt mały. Komisja Europejska dąży więc do tego, by w 2030 r. unijne emisje CO2 były o 55 proc. niższe niż w 1990 r., a w 2040 r. mniejsze aż o 90 proc., tak by w 2050 r. ten blok gospodarczy osiągnął neutralność klimatyczną. Osiągnięcie celu na 2040 r. oznaczałoby, że cała UE emitowałaby mniej CO2 niż Republika Południowej Afryki, czyli kraj mający PKB mniejszy niż Dania. Wpływ tego na globalny klimat byłby jednak raczej ograniczony, zwłaszcza jeśli w tym samym czasie USA, Chiny, Indie oraz kilkadziesiąt innych krajów zwiększyłoby swoje emisje.