W centrum Tbilisi dochodziło ostatnio do scen przypominających kijowski Majdan sprzed dziesięciu lat. Aleją Rustawelego, przed parlamentem gromadził się ponad stutysięczny tłum. Zgromadzenie takiej ilości ludzi na demonstracji w kraju liczącym 3,7 mln obywateli już samo w sobie powinno zaniepokoić władze. I rzeczywiście poczuły się one na tyle zaniepokojone, że zaczęły brutalnie pacyfikować demonstrantów. Do tych zamieszek doszło, gdyż rządząca Gruzją koalicja Gruzińskie Marzenie chce przeforsować w parlamencie ustawę o agentach zagranicznych. Jest ona wzorowana na podobnym prawie obowiązującym w Rosji i pozwala służbom państwowym na bardzo dużą ingerencję w działalność partii politycznych i organizacji pozarządowych. Każda z nich, która otrzymuje co najmniej 20 proc. funduszów z zagranicy może zostać zakwalifikowana jako „obcy agent”. Przegłosowanie tej ustawy (zawetowanej już przez panią prezydent Salome Zurabiszwili) praktycznie zamknie Gruzji drogę do Unii Europejskiej. Gruzińska opozycja widzi w tym logiczny kolejny krok w polityce Bidziny Iwaniszwilego, oligarchy, który stworzył Gruzińskie Marzenie. Oczywiście gdy w 2012 r. ten potentat zdobył władzę nad Gruzją, wielu „ekspertów” przekonywało, że będzie on kontynuował proeuropejską politykę poprzedniego prezydenta Micheila Saakaszwilego. Ci którzy ostrzegali, że Iwaniszwili będzie stopniowo podporządkował kraj Rosji, byli w mniejszości. I wszystko wskazuje, że to oni mieli rację.
Czytaj więcej
Banki w krajach wykorzystywanych do omijania sankcji coraz częściej odmawiają finansowania eksportu do Rosji, co już doprowadziło do jego spadku.
Człowiek z cienia
Iwaniszwili jest niewątpliwie człowiekiem, który kieruje gruzińskim rządem „z tylnego siedzenia”. Premierem był krótko, zaledwie przez 11 miesięcy w latach 2012–2013. Później oficjalnie „wycofał się z polityki”, by do niej „wrócić” w 2018 r. jako przewodniczący Gruzińskiego Marzenia, ponownie z niej „odejść” w 2021 r. i powrócić pod koniec 2023 r. jako honorowy szef swojej partii. W praktyce każdy premier i minister musiał być przez niego zatwierdzony. Symbolem jego polityki personalnej może być to, że obecny minister sprawiedliwości jest jego byłym prawnikiem. O jego sile decyduje przede wszystkim majątek, szacowany w 2021 r. na ponad 6 mld USD. (Dla porównania: nominalny PKB Gruzji to 32,9 mld USD.) Dorobił się go głównie w Rosji. Zaczął na przełomie lat 80. i 90. od handlu telefonami, a jego wspólnikiem był rosyjsko-izraelski oligarcha Witalij Małkin. Iwaniszwili załapał się na rosyjską prywatyzację, a w 1996 r. był jednym z oligarchów wspierających finansowo kampanię prezydencką Borysa Jelcyna. W 2002 r. przeniósł się do Francji, a stamtąd do Gruzji. Rosyjskiego obywatelstwa zrzekł się dopiero w 2012 r.
Kwestia jego obywatelstwa była przedmiotem rozpraw przed gruzińskimi sądami, podobnie jak łamanie przez niego prawa w kwestii finansowania kampanii wyborczych. Regulatorom nie podobało się m.in., że należąca do jego brata telewizja Global TV rozdawała oraz instalowała za darmo anteny satelitarne w domach Gruzinów z prowincji, a robiła to za pieniądze z kredytu z banku Iwaniszwilego. Postrzegano to jako kupowanie głosów. Sam Iwaniszwili chwalił się, że charytatywnie rozdał 1,5 mld USD.
– To Sowiet. On nigdy nie krył się w prywatnych rozmowach, by mówić, że korupcja jest wszędzie i jest ok., gdy jest ona kontrolowana – powiedział w rozmowie z brytyjskim dziennikiem „The Telegraph” Aleks Petriaszwili, były minister ds. integracji europejskiej w rządzie Iwaniszwilego.