Ueda był wcześniej uznawany za czarnego konia w wyścigu o fotel prezesa. Jest bowiem pierwszym w powojennej historii Japonii akademickim ekonomistą obejmującym ten urząd. (Dotychczas stanowisko prezesa banku centralnego trafiało do wysokiej rangi urzędników Ministerstwa Finansów.) Wyróżnia się też doktoratem zrobionym na amerykańskiej uczelni MIT, gdzie jego kolegą z seminarium doktorskiego był Ben Bernanke, prezes Fedu w latach 2006–2014. Ueda zdołał już jednak poznać od środka instytucję, którą ma kierować. Zasiadał już w Radzie Banku Japonii w latach 1998–2005. Zapowiada się też, że w podejmowanych przez niego decyzjach będzie dużo elementów kontynuacji. Choć w przeszłości krytykował politykę kontroli krzywej rentowności, to uważa jednak, że skok cen w Japonii nie będzie trwały. Nie ma więc potrzeby duszenia inflacji za pomocą zacieśniania polityki pieniężnej.
– Standardową praktyką jest działanie wyprzedzające przeciw inflacji napędzanej przez popyt, ale nie dokonywanie natychmiastowej odpowiedzi na inflację podsycaną przez problemy podażowe. W innym przypadku Bank Japonii schłodziłby popyt, pogorszył sytuację gospodarczą i zepchnął ceny w dół za pomocą zacieśniania polityki pieniężnej – powiedział Ueda podczas niedawnego przesłuchania w parlamencie.
– Japonia chce, aby inflacja była napędzana przez zdrowy popyt konsumencki. Zamiast tego jednak dotknęła ją inflacja spowodowana silnym dolarem amerykańskim oraz brakami w zaopatrzeniu z powodu pandemii oraz wojny w Ukrainie. Doprowadziło to do rozbieżności w polityce monetarnej między USA a Japonią, a inwestorzy mogą szukać wyższych zysków gdzie indziej, co jeszcze bardziej osłabiło jena – wskazuje Santa Zvaigzne-Sproge, kierownik działu doradztwa inwestycyjnego w Conotoxia Ltd. Jej zdaniem Bank Japonii ma obecnie bardzo ograniczone możliwości, by wpływać na inflację. – W USA Fed stara się ograniczyć inflację poprzez wyższe stopy procentowe, a tym samym zmniejszając popyt konsumpcyjny. Tymczasem Japonia dopiero wróciła do poziomu sprzed pandemii, a płace pozostają w stagnacji mimo stopy bezrobocia poniżej 3 proc. Inflacja w Japonii jest napędzana w dużej mierze przez czynniki zewnętrzne (ceny dla producentów wzrosły w ciągu ostatniego roku o blisko 10 proc.). Mimo to firmy opierają się przed przenoszeniem tych kosztów na klientów, utrzymując inflację na stosunkowo niskim poziomie. Mają poczucie lojalności wobec swoich klientów i obawiają się, że mogą stracić biznes, jeśli ich produkty będą droższe. Nawet gdy koszty produkcji wzrosły, wiele firm zdecydowało się przyjąć uderzenie w marże zysków, zamiast przerzucać koszty na klientów. Bank Japonii nie ma kontroli nad aprecjacją dolara amerykańskiego i brakami w zaopatrzeniu, gdyż są to czynniki zewnętrzne. Oznacza to, że podniesienie stóp procentowych w tym momencie nie tylko nie miałoby żadnego zauważalnego wpływu na inflację, ale również wywarłoby dodatkową presję na japońskie firmy, które już teraz zmagają się z wyższymi kosztami – dodaje Zvaigzne-Sproge.
Zakres zmian
Jedynie nieliczni analitycy spodziewają się więc, że Bank Japonii podniesie w tym roku stopy procentowe. Mediana prognoz zebranych przez agencję Bloomberga sugeruje, że jeszcze na koniec 2024 r. główna stopa powinna wynosić minus 0,1 proc. Spośród projekcji na drugi kwartał 2023 r. tylko dwie mówią o podwyżce do 0 proc. W prognozach na trzeci kwartał dwie projekcje sugerują podniesienie jej do 0,1 proc., a wśród prognoz na czwarty kwartał jedna (autorstwa analityków banku SEB) mówi o podwyżce do 0,3 proc.
Bardziej prawdopodobne wydają się być zmiany w kontroli krzywej rentowności. Obecnie Bank Japonii stara się, by rentowności dziesięciolatek poruszały się w przedziale od minus 0,5 proc. do plus 0,5 proc. Do grudnia to pasmo było dwukrotnie węższe. Możliwe, że po objęciu kierownictwa przez Uedę zostanie ono znowu poszerzone lub polityka zostanie inaczej zmodyfikowana.
„Wierzymy, że Bank Japonii będzie musiał znaleźć lepszą równowagę pomiędzy chęcią kontynuowania luźnej polityki pieniężnej a trwałością polityki kontroli krzywej rentowności obligacji. Spodziewamy się, że dokona on zmian, skupiając się na rentownościach obligacji pięcioletnich” – piszą analitycy Goldman Sachs.