Wall Street może się wiele nauczyć z wpadki Goldmana

Dziś Greg Smith jest internetowym celebrytą i niemal na pewno najgłośniejszym przypadkiem odejścia z Goldman Sachs Group. Jeżeli jednak jego przykład ma być czymś więcej niż hitem w Internecie, musi wymusić trwałe zmiany zarówno w Goldmanie, jak i u konkurencji.

Aktualizacja: 18.02.2017 07:50 Publikacja: 21.03.2012 00:33

Wall Street może się wiele nauczyć z wpadki Goldmana

Foto: Bloomberg

Jednym z bezpośrednich efektów ataku Smitha na kulturę korporacyjną Goldmana, opublikowanego w ubiegłym tygodniu w „New York Times", może być przedłużenie kadencji Lloyda Blankfeina na stanowisku prezesa Goldmana mimo niesłabnących plotek o jego odejściu. Żaden szef korporacji nie chciałby odchodzić w takich okolicznościach.

Krytyka Smitha kierowana jest do trzech głównych odbiorców: klientów Goldmana, jego konkurentów i opinii publicznej. Klienci raczej się nie przejmą. Żaden menedżer funduszu hedgingowego albo szef korporacji nie ma złudzeń, że banki bezinteresownie udzielają mu porady lub sprzedają produkty.

Na Wall Street Goldman znany jest z „płynięcia z prądem", co w żargonie rynkowym oznacza wykorzystywanie informacji zebranych od klientów do realizowania własnych strategii transakcyjnych.

Jedno i drugie jest legalne – zakładając, że wiedza ta nie jest wykorzystywana ze szkodą dla klientów – i jest im znana. A klienci wciąż zdają się doceniać pomysły Goldmana, jego finansową potęgę i siłę marki. Jak powiedział mi zarządzający jednego z funduszy hedgingowych: – Korzyści robienia interesów z Goldmanem wciąż przewyższają koszty. Koniec pieśni.

Jednak ci, którzy wchodzą dziś na Wall Street, powinni oczekiwać, że będą traktowani bardziej jak partnerzy niż jak klienci. Oszukiwanie konsumentów i chwalenie się tym jest moralnie naganne, ale muppety już na zawsze pozostaną muppetami. W brytyjskim slangu to określenie „idioty".

To dlatego konkurenci Goldmana powinni powstrzymać się przed wykorzystywaniem jego wpadki. Kilku bankierów powiedziało mi, że przesłali artykuł Smitha potencjalnym klientom, pytając: „Dlaczego mielibyście zatrudnić tych gości?".

Zły pomysł. Wspólnym celem banków jest maksymalizacja zysków, a konflikty i zgniłe jabłka zdarzają się wszędzie.

Biorąc pod uwagę ogólnikowość oskarżeń, nawet deklaracja Goldmana, że je „przeanalizuje", brzmi głupio. (Wyobraźcie sobie scenę: „Cześć, jestem głównym inspektorem Goldmana. Czy nazywaliście swoich klientów muppetami?)

Zamiast „analizować" niemożliwe do udowodnienia oskarżenia, Goldman i inne banki powinny sobie lepiej przyswoić mantrę, którą nieustannie recytują: „Po pierwsze klient".

Banki nie są organizacjami charytatywnymi – nie zarabiają pieniędzy tylko dla swoich klientów. Mają również akcjonariuszy, pracowników i szefów, którym trzeba zapłacić.

Szefowie organizacji finansowych próbują robić, co w ich mocy, by zaspokoić wszystkie te zobowiązania, ale konflikty są nieuniknione. Klienci i opinia publiczna powinny być tego świadome.

Dziś banki padają ofiarą własnego pragnienia, by spełnić oczekiwania, które nie są realne w prawdziwym świecie, pełnym konfliktów interesów. Finanse to skomplikowany biznes. Ale pewna doza uczciwości i zdrowego ograniczenia oczekiwań może go uprościć.

Gospodarka światowa
Rynek nie przejął się listami Trumpa w sprawie ceł
Gospodarka światowa
Trump daje więcej czasu na umowy handlowe
Gospodarka światowa
Uncja złota za 4 tysiące dolarów – czy może poniżej 3 tysięcy?
Gospodarka światowa
Jak Xiaomi odniosło sukces tam, gdzie poległo Apple
Gospodarka światowa
Przemysł motoryzacyjny pomógł niemieckiej produkcji w maju
Gospodarka światowa
Trump przesunął deadline dla ceł na 1 sierpnia