Nastroje na rynkach najbardziej poprawiłaby decyzja o wzięciu przez euroland wspólnej odpowiedzialności za zadłużenie krajów, czyli emisja euroobligacji. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiają się jednak Niemcy. Zdaniem Rafała Beneckiego, głównego ekonomisty ING, bardziej prawdopodobna jest emisja tzw. eurobonów, czyli krótkich zabezpieczonych papierów, które w ramach funduszu oddłużeniowego częściowo finansowałyby dług krajów strefy euro.
Według niego takie rozwiązanie byłoby też korzystne dla polskiego rynku długu. – Dla nas jest najlepiej, jak kryzys się tli, ale nie wybucha, a eurobon stabilizuje sytuację, ale nie rozwiązuje jej definitywnie – mówi ekonomista ING. Emisja długich papierów, czyli euroobligacji, dałaby rynkowi nadzieję na rozwiązanie problemów z płynnością europejskich rządów i banków. ING w swoim raporcie argumentuje, że w rezultacie powstałby duży rynek o rentowności bliskiej naszym papierom, który mógłby odciągnąć inwestorów od Polski.
W ostatnim czasie napływ kapitału na nasz rynek długu jest wyraźny, stąd obligacje są coraz droższe. – Wyprzedaż papierów to wciąż realny scenariusz, ale inwestorzy patrzą teraz głównie na nasz wzrost gospodarczy – przypomina Benecki. Jego zdaniem gdyby trwale (dłużej niż w jednym kwartale) spowolnił do 2 proc., to inwestorom zapaliłaby się lampka kontrolna.
Analitycy ING przyznają, że rozczarowujące wyniki szczytu ruszyłyby eurodolarem w okolice 1,20–1,22, co dla naszej waluty mogłoby oznaczać powrót do przedziału 4,40–4,50 zł za euro, czyli takiego, przy którym w ub.r. interweniował NBP.