W piątek wieczorem eurogrupa, czyli ministrowie finansów strefy euro, zgodziła się co prawda na przedłużenie wartego 240 mld euro programu pomocowego dla Grecji o cztery miesiące poza pierwotny termin 28 listopada. Ale na warunkach, które oznaczają porażkę premiera Aleksisa Ciprasa, bo nie pozwalają mu na obiecane w kampanii wyborczej wycofanie się z polityki oszczędności budżetowych.

Po pierwsze, program będzie przedłużony o cztery miesięce, a nie o pół roku, jak chciały Ateny. Po drugie, na razie jest tylko wstępna obietnica. W poniedziałek do końca dnia pracy Ateny muszą dostarczyć listę ze zobowiązaniami reform. Ma ona obejmować dotychczas uzgodnione instrumenty z ewentualną dozą elastyczności. Ale Jeroen Dijsselbloem, szef eurogrupy, dał jasno do zrozumienia: wszystkie muszą się mieścić w ramach restrykcyjnego budżetu. – Jakiekolwiek nowe środki nie mogą szkodzić wzrostowi gospodarczemu, równowadze budżetowej oraz stabilności sektora finansowego – powiedział. Czy tak jest, ocenią w poniedziałek w nocy przedstawiciele Komisji Europejskiej, MFW i Europejskiego Banku Centralnego. Jeśli Grecja nie dostarczy wiarygodnej listy zobowiązań, to może dojść do kolejnej nadzwyczajnej eurogrupy we wtorek.

Jeśli zgoda będzie, to pieniądze i tak nie popłyną od razu. Bo Grecy będą musieli udowodnić w praktyce, że porozumienia dotrzymują. Najpóźniej do końca kwietnia eurogrupa potwierdzi, że ma to miejsce. I dopiero wtedy możliwe jest wypłacenie Atenom kolejnych rat z programu pomocowego - Zaufanie zostało zniszczone i jego odbudowanie wymaga czasu – powiedział niemiecki minister finansów Wolfgang Schauble nawiązując do zachowania greckiego ministra Janisa Warufakisa, który zwodził swoich partnerów na poprzednich dwóch spotkaniach eurogrupy.

Anna Słojewska z Brukseli