22 bln dolarów – taki poziom niedawno przekroczył amerykański dług publiczny. Do końca roku prawdopodobnie dojdzie do 22,7 bln USD i będzie stanowił 108 proc. PKB Stanów Zjednoczonych. Od początku rządów prezydenta Donalda Trumpa zwiększył się o ponad 2 bln USD, czyli o więcej niż np. wynosi nominalny PKB Włoch. Przez ostatnie 11 miesięcy wzrósł o 1 bln USD, co według analityków Fundacji Petersona „jest nie tylko oznaką tego, że nasza sytuacja fiskalna nie jest możliwa do podtrzymania, ale również tego, że tempo jej pogorszania się przyspiesza". Nawet jeśli jednak spełnią się prognozy mówiące o jego wzroście do 2025 r. do 25 bln USD, to Trump nie będzie rekordzistą w tempie zadłużania Ameryki. W czasie dwóch kadencji Baracka Obamy amerykański dług publiczny wzrósł o ponad 8 bln USD, czyli o więcej niż wynosi łączny PKB Japonii i Francji. Trump raczej też nie powinien być rekordzistą, jeśli chodzi o dług publiczny w relacji do PKB. W 1946 r. zadłużenie sięgało bowiem aż 119 proc. PKB. Zapewne jednak za rządów któregoś z następców Trumpa ten rekord zostanie pobity. Zarówno wśród demokratów, jak i republikanów, panuje bowiem ponadpartyjny konsensus, że długiem publicznym nie ma co się specjalnie przejmować. Amerykański administracja zwiększa swoje rozmiary od wielkiego kryzysu z 1929 r., a w ślad za tym idzie również większe zadłużenie.
Międzypartyjny konsensus
W 1929 r., czyli na początku rządów republikanina Herberta Hoovera, dług publiczny USA wynosił 17 mld USD, czyli 16 proc. PKB. Niektórzy wówczas uważali, że to bardzo niebezpieczny poziom. Franklin Delano Roosevelt rozpoczął rządy w 1933 r. z długiem publicznym wynoszącym już 23 mld USD i 39 proc. PKB. Do 1945 r., w wyniku realizacji programu "New Deal" oraz wydatków wojennych powiększył go do 260 mld USD i 114 proc. PKB. Potem zadłużenie przez kilka lat spadało, by później jednak stopniowo rosnąć. Eisenhower kończył rządy w 1960 r. z 286 mld USD długu, Kennedy w 1963 r. z 306 mld USD, Johnson w 1969 r. z 354 mld USD, a Nixon w 1974 r. – z 475 mld USD. Dług publiczny przekroczył 1 bln USD w 1981 r., w pierwszym roku rządów Ronalda Reagana. W 1989 r., gdy prezydenturę rozpoczynał George H.W. Bush, zadłużenie publiczne wynosiło już 2,86 bln USD, a gdy w 1993 r. władzę obejmował Bill Clinton, sięgało 4,41 bln USD. George W. Bush obejmował rządy w 2001 r. z długiem publicznym wynoszącym 5,81 bln USD, a kończył z blisko 11 bln USD zadłużenia.
Pogarszanie się stanu finansów publicznych to jednak nie tyle wina prezydentów, ile Kongresu. Zwłaszcza odkąd w latach 70. powiększył on swoje uprawnienia budżetowe. To Kongres ma najwięcej do powiedzenia w kwestii wydatków, a jak pokazał niedawny spór o finansowanie muru granicznego, prezydentowi bardzo trudno jest cokolwiek narzucić ustawodawcom. Pierwszy projekt budżetu zaproponowany przez administrację Trumpa przewidywał znaczące cięcia wydatków, ale w praktyce niewiele z tego zostało. W październiku 2018 r. prezydent zaapelował do rządowych agencji, by poobcinały wydatki po 5 proc., ale ten apel został głównie zignorowany. Podczas głosowań dotyczących przyjętej niedawno ustawy wydatkowej tylko siedmiu członków Kongresu (wszyscy z Partii Republikańskiej) głosowało za ogólnymi cięciami wydatków. Kongresmeni i senatorowie niechętnie ograniczają wydatki, m.in. dlatego, że w USA nieustannie toczy się kampania wyborcza. Wybory do Kongresu – czy to główne, czy tzw. wybory w środku kadencji (wymieniające część składu Izby Reprezentantów i Senatu) odbywają się co dwa lata, a podczas kampanii nie opłaca się przecież głosować za cięciami socjalnymi czy przeciwko zamówieniom zbrojeniowym, które dostanie fabryka położona we własnym okręgu wyborczym.
„Demokraci i republikanie tworzą »nieświęte przymierze«. Republikanie dostają więcej na wojsko, a demokraci na wydatki socjalne. Mamy więc i armaty, i masło, a wszyscy dostają, co chcą. Wszyscy, oprócz podatników" – napisał na Twitterze republikański senator Rand Paul, jeden z siedmiu członków Kongresu głosujących za cięciami wydatków budżetowych.
Czy jednak przeprowadzenie ostrych cięć budżetowych w USA nie wywołałoby recesji w największej gospodarce świata? Zależy, co by zostało ścięte. Organizacja Obywatele przeciwko Rządowemu Marnotrawstwu (CAGW) publikuje od 1993 r. raporty, w których identyfikuje federalne wydatki, które są przykładami marnotrawstwa. W swoim ostatnim raporcie, opublikowanym we wrześniu 2018 r., zamieściła 636 rekomendacji, które pozwoliłyby rządowi i podatnikom zaoszczędzić w ciągu roku 429,8 mld USD, a przez pięć lat – 3,1 bln. Na czym można by oszczędzać? Choćby na programie dostępu do rynku (MAP), mającym pomagać amerykańskim producentom żywności w zdobywaniu rynków zagranicznych. Sprowadza się on do subsydiów dla wielkich korporacji, które osiągałyby wielkie zyski również bez pomocy rządu. Likwidując go, można by zaoszczędzić 870 mld USD w ciągu pięciu lat. Mniejszych i większych niepotrzebnych programów tego typu jest całkiem sporo. Rząd mógłby również pozbyć się części własności, której nie używa, np. 3120 budynków należących do agencji federalnych i części z 7859 budynków, które są w małym stopniu używane. Administracja federalna mogłaby też np. wstrzymać zakupy ziemi. Należy już do niej blisko jedna trzecia gruntów w USA, a w stanach Alaska i Nevada aż 80 proc. Po co kupować ich więcej, skoro służba parków narodowych, służba leśna i biuro zarządzania gruntami nie radzą sobie z dobrym zarządzaniem terenami, które im podlegają?