Gdy wolny rynek zaczyna wierzyć w militaryzację

Na front walki z koronawirusem w wielu krajach zostało rzucone wojsko. Jeśli sprawy poszłyby naprawdę źle, w jego rękach byłoby wszystko.

Publikacja: 30.03.2020 06:10

Armia i Gwardia Narodowa pomagają w walce z epidemią koronawirusa w USA. Wspierają cywilne agencje s

Armia i Gwardia Narodowa pomagają w walce z epidemią koronawirusa w USA. Wspierają cywilne agencje swoimi zdolnościami logistycznymi.

Foto: Bloomberg

Politycy w krajach objętych epidemią koronawirusa często porównują ten kryzys do czasów wojny. Niewidzialne zagrożenie ma usprawiedliwiać wprowadzane przez nich ograniczenia praw obywatelskich, a także nadzwyczajne działania mające pomóc gospodarce. – Jestem wojennym prezydentem – powiedział Donald Trump. – Nasz rząd jest na stopie wojennej – stwierdził brytyjski premier Boris Johnson. To nie tylko pusta retoryka. Siły zbrojne wkraczają bowiem do akcji tam, gdzie ze skutkami epidemii nie radzą sobie instytucje cywilne. W Chinach, Włoszech, Hiszpanii, Francji czy w USA wojskowi budowali w ostatnich dniach prowizoryczne szpitale i pomagali egzekwować kwarantannę. Gdy władze stanu Nowy Jork alarmowały, że może zabraknąć im miejsc w szpitalach, US Navy posłała im z pomocą statek szpitalny. Drugi podobny skierowała do Kalifornii. Rola sił zbrojnych w opanowaniu tego kryzysu może się jednak nie skończyć na wsparciu medycznym i porządkowym. Może również dojść do militaryzacji części produkcji (np. sprzętu medycznego), a jeśli sprawy naprawdę pójdą bardzo źle, to wojskowi zastąpią polityków. I raczej nikt nie będzie przeciwko temu protestował.

Wyznaczony na prezydenta

Niewielu ludzi poza USA wie, kim jest generał Terrence J. O'Shaughnessy. Właściwie to nawet znaczna większość Amerykanów mogła wcześniej nie słyszeć jego nazwiska. A jednak ten człowiek został wyznaczony w ekstremalnym rządowym scenariuszu na przywódcę USA. Zostanie nim, jeśli prezydent, wiceprezydent, przewodniczący obu izb Kongresu, szefowie departamentów oraz inni cywilni urzędnicy z konstytucyjnej linii sukcesji nie będą w stanie rządzić. Amerykańskie wydanie „Newsweeka" donosi, że według planów przygotowanych na najczarniejszy scenariusz to O'Shaughnessy przejmie wówczas władzę jako dowódca Północnego Dowództwa Sił Zbrojnych USA (NORTHCOM). Ten 55-letni, czterogwiazdkowy, urodzony w Kanadzie generał sił powietrznych był wcześniej m.in. zastępcą dowódcy sił Narodów Zjednoczonych na Półwyspie Koreańskim. Czemu władza nad USA miałaby przypaść akurat jemu? W scenariuszu awaryjnym kluczowa nie jest osoba, lecz pełnione stanowisko. NORTHCOM jest dowództwem obejmującym teren kontynentalnych USA i z tej racji jest naturalnie predysponowane do przywracania porządku w kraju w przypadku realizacji różnych apokaliptycznych scenariuszy. (Jak na razie w USA nie pojawiły się postulaty, by przesunąć wybory prezydenckie. Zostały one zaplanowane na 3 listopada. Pojawiają się jednak pomysły, by w razie potrzeby ograniczyć je do głosowania korespondencyjnego).

Obowiązujące w USA prawo zabrania wojsku pełnienia funkcji policyjnych na terenie Stanów Zjednoczonych. Ale pozwala na nie Gwardii Narodowej (jeśli zostanie do tego upoważniona przez władze stanowe). Pozwala też siłom zbrojnym asystować cywilnym agencjom w utrzymywaniu porządku publicznego. To „asystowanie" może być rozumiane bardzo elastycznie i w razie wielkiego zagrożenia dla kraju może się przerodzić w aktywne działania, podejmowane przez wojsko z inicjatywy jego dowódców. NORTHCOM w 2007 r. przygotował plan działania na wypadek „zaburzeń porządku publicznego" USA. Nosi on oficjalną nazwę CONPLAN 3502 i był przez ostatnie dziesięć lat aktualizowany. W 2018 r. Departament Obrony nakazał temu dowództwu być w gotowości na wypadek otrzymania prośby o wsparcie od władz stanowych lub lokalnych. To rozporządzenie zostało wydane głównie z myślą o klęskach żywiołowych. Inne rozporządzenie Pentagonu, wydane w lutym 2019 r., pozwala na tymczasowe zaangażowanie wojska do oponowania przypadków nagłego załamania porządku publicznego. Wojsko może wkroczyć do akcji, nawet jeśli nie dostanie wcześniej autoryzacji od władz cywilnych. Warunkiem takiej interwencji jest groźba utraty życia przez wielu ludzi oraz dużych zniszczeń własności publicznej i prywatnej. Rozporządzenie Departamentu Obrony z marca 2019 r. pozwala natomiast wojsku na egzekwowanie kwarantanny. Wojskowi mają prawo aresztować łamiących przepisy o kwarantannie, ale muszą ich później przekazać władzom cywilnym.

– Żaden z naszych planów nie przewidywał jednak, że dojdzie do pandemii na taką skalę, ani wprowadzenia wojska do jej zwalczania na skalę ogólnokrajową – powiedział „Newsweekowi" jeden z oficerów NORTHCOM.

Możliwość zmobilizowania wojska do walki z epidemią pojawia się już w rozważaniach niektórych polityków. Były wiceprezydent Joe Biden stwierdził, że natychmiast przeprowadziłby taką mobilizację. – Mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną na skalę narodową. Wezwałbym więc wojsko. Jesteśmy na wojnie z wirusem – powiedział.

Ku mobilizacji produkcji

Epidemia sprawiła, że Trump aktywował uprawnienia, które daje mu ustawa o produkcji obronnej. Przewiduje ona m.in., że prezydent może nakazać prywatnym spółkom, by przyjmowały zamówienia rządowe kosztem innych i uczyniły priorytetem produkowanie tego, co im nakaże rząd. Jeśli więc np. jakaś fabryka w USA będzie chciała wysłać 100 respiratorów do Włoch, to administracja prezydencka będzie mogła jej kazać wysłać te respiratory do amerykańskich szpitali. Ustawa pozwala również rządowi dawać spółkom zachęty do produkowania określonych rzeczy i do wchodzenia we współpracę z innymi firmami w celu usprawnienia procesu produkcji. Ustawę tę przyjęto w 1950 r., w związku z wojną koreańską, a ostatni raz zastosowano w latach 70.

Administracja Trumpa jak na razie jednak w bardzo małym stopniu z niej korzysta. Woli, by same spółki dobrowolnie deklarowały swoje wsparcie produkcyjne dla walki z koronawirusem. Taka jej postawa to według doniesień „New York Timesa" wynik lobbingu prowadzonego przez Amerykańską Izbę Handlu i szefów kilku wielkich korporacji. – Dostajemy to, czego potrzebujemy, bez używania ciężkiej ręki rządu – stwierdził Peter Navarro, doradca prezydenta ds. handlu. Rzeczywiście, kilka dużych firm zawiązało koalicję mającą na celu wspólną produkcję maseczek chirurgicznych, a kilka innych zadeklarowało, że będzie produkować respiratory. To wciąż jednak za mało w stosunku do potrzeb. Producenci sprzętu medycznego są teraz zalewani zapytaniami ofertowymi z całego świata. Władze amerykańskich stanów i miast też proszą ich o dostawy. Administracja prezydencka nie wyznaczyła im zaś jeszcze priorytetów. Wiele spółek chciałoby się przestawić na produkcję medyczną, ale nie są pewne, czy mogą to zrobić. Chciałyby gwarancji od rządu, że to, co wyprodukują, zostanie kupione.

„Potrzebujemy, by rząd federalny użył ustawy o produkcji obronnej, abyśmy otrzymali dostawy medyczne, których desperacko potrzebujemy. Nie możemy czekać, aż spółki same wystąpią z ofertami, i mieć nadzieję, że to zrobią. To narodowy stan nadzwyczajny" – napisał na Twitterze Andrew Coumo, demokratyczny gubernator Nowego Jorku.

Niektórzy przedstawiciele prywatnego biznesu boją się jednak, że ustawa o produkcji obronnej może być nadużywana. – Ta ustawa nie jest magiczną różdżką, która natychmiast rozwiąże problem z dostawami artykułów medycznych. Nie mogę z dnia na dzień przestawić się na produkcję bardzo specjalistycznego sprzętu. Nie mogę przerobić fabryki lodówek na fabrykę respiratorów – wskazuje Neil Bradley, wiceprzewodniczący Amerykańskiej Izby Handlu.

Opiekuńcza inwigilacja

Niektóre rządy zaprzęgły już technologie przeznaczone do walki z terroryzmem do egzekwowania kwarantanny. Szin Bet, czyli izraelska cywilna służba bezpieczeństwa wewnętrznego, śledzi lokalizację telefonów osób zarażonych koronawirusem oraz ludzi, którzy się z nimi stykali. Robi to bez żadnego nakazu sądowego. Izraelski dziennik „Haaretz" opisywał dyskusję w tej sprawie na posiedzeniu podkomisji Knesetu ds. wywiadu i służb specjalnych. Sigal Sadetsky, urzędnik będący szefem izraelskiej publicznej służby zdrowia, mówił wówczas, że potrzebne jest „zamknięcie kraju, monitorowanie ludzi oraz totalne zawieszenie wolności osobistych". Yair Lapid, deputowany partii Kahol Lavan, kilkakrotnie podnosił podczas debaty argument, że Izrael nie może stosować środków, które wdrożono w Chinach podczas epidemii, gdyż jest krajem demokratycznym. Jego argument nie wzbudził jednak większej refleksji u członków podkomisji.

Tymczasem Singapur podszedł do koronawirusowej inwigilacji w sposób bardzo innowacyjny. Stworzył aplikację TraceTogether, która śledzi położenie telefonów komórkowych jej użytkowników i za pomocą Bluetootha mierzy, jak blisko są oni od innych użytkowników aplikacji. Dane do pewnego momentu są anonimowe (a przynajmniej tak zapewnia rząd singapurski). Jeśli jednak użytkownik aplikacji znalazł się w pobliżu kogoś, u kogo wcześniej wykryto koronawirusa, to tajne służby automatycznie uzyskują dostęp do danych mówiących o tym, gdzie się przemieszczał. Użytkownik szybko dostaje esemesa z poleceniem, by udał się do szpitala na przeprowadzenie testu. Za pomocą aplikacji mieszkańcy dostają też wiadomości dotyczące koronawirusa. W Korei Południowej podobna aplikacja ostrzega, które miejsca odwiedzali chorzy na Covid-19. Jej użytkownicy wiedzą więc, których sklepów i restauracji powinni unikać. W wielu krajach tego typu inwigilacja uznana zostałaby za łamanie praw człowieka i przepisów o ochronie danych osobowych. Nadzwyczajne zagrożenie sprawia jednak, że mało kto się tym przejmuje.

Gospodarka światowa
Hongkong: Zwyżki rozgrzały giełdę
Gospodarka światowa
Jak wyniki wyborów w USA mogą wpłynąć na przyszłość Tesli?
Gospodarka światowa
Rynki znów nie przestraszyły się irańskich rakiet
Gospodarka światowa
Indeks uciekł! Czym zgrzeszył Microsoft?
Gospodarka światowa
Izraelska inwazja nie zdołała wystraszyć inwestorów
Gospodarka światowa
Inflacja w strefie euro poniżej celu. Czy EBC obniży stopy?