Tylko w kwietniu emisje obligacji skarbowych sięgnęły w skali globu rekordowe 2,6 bln USD – sugerują dane gromadzone przez Instytut Finansów Międzynarodowych (IIF). Rekord z marca, gdy emisje wyniosły 2,1 bln USD, długo się nie utrzymał. Z kwietniowym wynikiem może być podobnie. Organizacja ds. Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przewiduje, że tylko w tym roku należące do niej kraje – w tym Polska – zadłużą się na 17 bln USD. W połączeniu z głęboką recesją sprawi to, że ich dług publiczny sięgnie 137 proc. PKB, w porównaniu ze 109 proc. PKB w ub.r. To oznacza, że w części krajów należących do paryskiego klubu wskaźnik ten znajdzie się na poziomie, który dziś znamy, np. z Włoch – państwa uchodzącego często za bankruta.
OECD przypomina, że do zbliżonego wzrostu zadłużenia doszło podczas kryzysu finansowego z lat 2008–2009. Wtedy jednak zajęło to dwa lata. Uwzględniając w rachunkach także 2021 r., gdy długi rządów mogą wciąż rosnąć, pandemia doprowadzi do bezprecedensowego w czasach pokoju pogorszenia stanu finansów publicznych. Zjawisko to nie ominie Polski. Sam rząd w sporządzonej pod koniec kwietnia tzw. aktualizacji programu konwergencji – dokumencie, który każdy kraj członkowski UE co roku musi przedstawić Komisji Europejskiej – założył, że zadłużenie sektora finansów publicznych zwiększy się w br. do 55,2 proc. PKB z 46 proc. w ub.r. Jeszcze większego skoku zobowiązań polskiego rządu spodziewa się KE. Z jej prognoz opublikowanych na początku maja wynika, że dług publiczny Polski sięgnie w tym roku 58,5 proc. PKB, aby w 2021 r. minimalnie zmaleć – do 58,3 proc. PKB.
Powtórki sprzed dekady nie będzie
W obliczu tych prognoz trudno uciec od pytania, czy po kryzysie gospodarczym wywołanym przez pandemię świat czeka kryzys zadłużenia. Tym bardziej że kryzys finansowy z lat 2008–2009 taką konsekwencję miał, przynajmniej w strefie euro. Angel Gurria, sekretarz generalny OECD, nie ma wątpliwości, że „dodatkowy dług, który zadłużone już wcześniej rządy i firmy biorą na siebie w celu uporania się z koronawirusowym kryzysem, kiedyś wróci, aby nas prześladować". O ile w przypadku firm Gurria ma zapewne rację, o tyle w przypadku rządów nie jest to wcale oczywiste. Sytuacja USA – kraju, którego waluta ma status globalnej waluty rezerwowej – jest inna niż pozostałych gospodarek wysokorozwiniętych, te zaś są w innej sytuacji niż gospodarki rozwijające się. Wiele zależy również od struktury zadłużenia poszczególnych państw itp. Wydaje się jednak, że ani inwestorów, ani ekonomistów, perspektywa skokowego wzrostu zadłużenia krajów z klubu OECD mocno nie martwi.
Agencja ratingowa Fitch podawała w połowie maja, że choć w tym roku dokonała rekordowej liczby obniżek ocen wiarygodności kredytowej rządów, nominalna wartość obligacji, których dotyczyły obniżki z ostatnich 12 miesięcy wynosiła około 10 bln USD. Dla porównania w 2011–2012 r. tak liczona wartość obligacji dotkniętych obniżkami ratingów dochodziła do 25 bln USD (przy niższym poziomie zadłużenia). Ekonomiści z Fitcha podkreślają, że choć w najbliższych 12–24 miesiącach należy oczekiwać jeszcze wielu obniżek ocen wiarygodności kredytowej, to nie jest wcale jasne, że tamten rekord zostanie pobity. Cięcia ratingów dotykają bowiem obecnie relatywnie mało zadłużonych krajów rozwijających się. To sugeruje, że w pozostałych państwach puchnący dług jest akceptowalny. – Dług publiczny to dziś problem drugo-, a nawet trzeciorzędny, biorąc pod uwagę to, jakie zniszczenia w światowej gospodarce wywołała pandemia – mówił niedawno na antenie CNBC Ian Shepherdson, główny ekonomista firmy analitycznej Pantheon Macroeconomics.
Kryzys fiskalny grozić może tym państwom, co do których inwestorzy mają wątpliwości, że będą w stanie spłacić swoje zobowiązania. Te wątpliwości działają niczym samospełniająca się przepowiednia. Obawy o wypłacalność rządu powodują przecenę jego obligacji, z czym wiąże się wzrost kosztów obsługi długu. W większości państw należących do OECD taki scenariusz dziś wydaje się nieprawdopodobny. Po pierwsze to, że wzrost zadłużenia jest zjawiskiem powszechnym, sprawia, że rynkowi strażnicy zdrowych finansów publicznych (tzw. bond vigilantes) muszą zrewidować swoje definicje zdrowia. Większość z nich uważa zresztą, że zwiększając wydatki publiczne, aby zapobiec upadłości wypłacalnych skądinąd firm oraz ograniczyć falę zwolnień pracowników rządy postępują odpowiedzialnie. – Bodźce fiskalne to właściwa reakcja na kryzys wywołany ograniczeniami aktywności ekonomicznej. Bez takiego wsparcia, załamanie gospodarcze byłoby głębsze i trudniej byłoby z niego wyjść – pisała w opublikowanym pod koniec maja raporcie Diana Mousina, ekonomistka z firmy inwestycyjnej AMP Capital.