Finansowa blokada kontynentalna

Unia Europejska mocno opiera się przed przyznaniem brytyjskim firmom i bankom swobodniejszego dostępu do swojego rynku. Spór o to może trwać jeszcze latami.

Publikacja: 22.02.2021 14:40

Londyn ma kilkusetletnią tradycję jako centrum finansowe. Mimo to unijni urzędnicy okazują nieufność

Londyn ma kilkusetletnią tradycję jako centrum finansowe. Mimo to unijni urzędnicy okazują nieufność do brytyjskich regulacji.

Foto: AFP, TOLGA AKMEN

Czyżby unijni decydenci bardziej ufali brazylijskim regulacjom finansowym niż brytyjskim? Taki wniosek można by pochopnie wyciągnąć, przyglądając się powolnym negocjacjom dotyczącym dostępu brytyjskich instytucji finansowych do wspólnego rynku. Choć brexitowy okres przejściowy minął 31 grudnia 2020 r., to sprawa ta wciąż jest daleka od uregulowania i sporo zależy tutaj od Komisji Europejskiej.

To od jej decyzji będzie zależało, jak szeroki dostęp do wspólnego rynku będą miały firmy finansowe z londyńskiego City. Komisja przyznaje go na zasadzie „równoważności" (czasem tłumaczonej jako „wzajemność" czy „ekwiwalentność"). Jego nadanie oznacza uznanie, że w danym kraju regulacje są równie silne jak w UE. Jest on przyznawany na czas nieokreślony i może zostać łatwo cofnięty – z zaledwie 30-dniowym wypowiedzeniem. Komisja udziela go państwom trzecim w poszczególnych obszarach, np. w ubezpieczeniach, ratingach czy w handlu akcjami. Dotychczas podejmowała dość szczodre decyzje w sprawie „równoważności" m.in. wobec USA, Kanady czy Japonii. Stosunkowo łagodne podejście miała również do niektórych gospodarek wschodzących. Na przykład Brazylia cieszy się „równoważnością" z UE w takich dziedzinach jak m.in. audyt czy instytucje kredytowe. Wielkiej Brytanii KE przyznała jednak „równoważność" jedynie w dwóch obszarach – z czego jedna decyzja, dotycząca instytucji clearingowych, musiała zostać wydana, by uniknąć chaosu na rynkach. Wielka Brytania po latach pobytu w UE ma regulacje finansowe mocno zharmonizowane z unijnymi, a ponadto może się szczycić długą tradycją nadzoru nad branżą. Sami Brytyjczycy przyznali UE „równoważność" w 28 sektorach. Czemu Bruksela tak niechętnie to odwzajemnia?

Ostra konkurencja

Andrew Bailey, prezes Banku Anglii, obwinił niedawno UE o to, że chce odgrodzić rynek unijny od banków z londyńskiego City. – Są oznaki takich zamierzeń, ale myślę, że byłby to błąd. Doprowadziłoby to do fragmentacji rynków. Problem z fragmentacją polega na tym, że podwyższa ona koszty zdobywania finansowania dla każdego, w tym dla podmiotów z UE – stwierdził Bailey. Jego zdaniem Unia domaga się od Brytyjczyków spełnienia ostrzejszych wymagań regulacyjnych, niż wymagała np. od USA. KE miała naciskać na Brytyjczyków, by powstrzymywali się z luzowaniem regulacji finansowych po brexicie. Szef Banku Anglii zastrzega jednak, że żądanie, by Brytyjczycy pytali się Komisji o zgodę na zmiany regulacyjne, jest czymś nie do zaakceptowania.

Z narracji kreślonej przez Brytyjczyków wynika, że UE boi się scenariusza, w którym powstaje „Singapur nad Tamizą", czyli brytyjski regulacyjny raj. W takim scenariuszu firmy finansowe z City mogłyby posiadać wyraźną przewagę nad konkurentami z Europy kontynentalnej. Gdyby jednak utrzymano dla nich spore bariery wejścia na unijny rynek, to giganty finansowe musiałyby kontynuować przenosiny aktywów i miejsc pracy z Londynu do centrów finansowych w UE.

Foto: GG Parkiet

Na tym, że KE skąpo wydziela Brytyjczykom dostęp do rynku w ramach „równoważności", skorzystał już Amsterdam, wyprzedzając w styczniu Londyn jako największe europejskie centrum handlu akcjami. Brytyjska stolica może też wkrótce stracić udziały w rynku certyfikatów na emisje CO2. Intercontinental Exchange rozważa bowiem przeniesienie handlu nimi z Londynu do Amsterdamu.

Szwajcarski antyprzykład

Czy to jednak możliwe, by Komisja Europejska sięgała po tego typu metody? Już raz sięgnęła po ograniczenie dostępu do unijnego rynku finansowego ze względów mających mało wspólnego z „równoważnością" regulacji. W czerwcu 2019 r. zastosowała tę broń wobec Szwajcarii, odbierając jej „równoważność" w sektorze giełd.

Foto: GG Parkiet

Takie działanie zostało wtedy powszechnie uznane za element presji w negocjacjach dotyczących kompleksowego układu o relacjach pomiędzy UE a Szwajcarią – mającego zastąpić blisko 120 porozumień dwustronnych. Decydentom z Brukseli nie spodobało się, że szwajcarskie władze poddały projekt porozumienia konsultacjom społecznym. Wewnętrzne unijne dokumenty ujawnione przez brytyjski dziennik „The Telegraph" mówiły jednak, że uderzenie w Szwajcarię ma być też ostrzeżeniem dla Brytyjczyków. „Nie możemy już akceptować dalszych prób przeciągania sprawy ani rozwadniania reguł wspólnego rynku, zwłaszcza gdy mamy prawdopodobnie decydującą fazą w kwestii brexitu" – wskazywał wewnętrzny dokument KE.

Unia wybrała jednak dość słaby środek nacisku, a Szwajcarzy okazali się sprytniejsi, niż spodziewała się Bruksela. Unijna dyrektywa MiFID II przewiduje, że firmy finansowe z UE mogą obracać akcjami spółek notowanych w Unii tylko na giełdach krajów członkowskich UE lub na giełdach krajów trzecich posiadających status „równoważności" w sektorze giełd (poza Szwajcarią status taki miały wówczas jedynie USA, Australia i Hongkong). Ponieważ akcje wielkich szwajcarskich koncernów notowane są zarówno na giełdzie w Zurychu, jak i na giełdach w krajach UE, cofnięcie „równoważności" oznaczałoby, że unijni traderzy nie mogliby obracać tymi papierami na szwajcarskiej giełdzie. To miałoby doprowadzić do załamania obrotów na parkiecie w Zurychu. Tak się jednak nie stało. Rząd Szwajcarii zakazał bowiem handlu akcjami szwajcarskich spółek na giełdach w krajach UE. W wyniku tego restrykcja z dyrektywy MiFID II przestała obowiązywać. Skoro szwajcarskie akcje nie są już notowane na giełdach w UE, to traderzy z krajów Unii legalnie mogą nimi handlować w Szwajcarii. Utrata „równoważności" na razie jednak w zasadzie nie zmieniła sytuacji szwajcarskich giełd – oceniają analitycy think tanku Breugel.

Nowa rozgrywka

Kwestie związane z usługami finansowymi nie zostały uregulowane w umowie brexitowej, ale wzmianka o nich znalazła się w dołączonej do tego dokumentu deklaracji politycznej. Mowa w niej było o liberalizacji handlu usługami, wzajemnym szacunku dla „autonomii regulacyjnej" oraz wzajemnym traktowaniu w sposób „niedyskryminujący". To, czy deklaracja ta rodzi skutki prawne, jest kwestią sporną, ale na jej wiążący charakter wskazywał m.in. wspólny list ówczesnego szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska i ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera ze stycznia 2019 r. Wielka Brytania zgodziła się na ustępstwa w kwestiach związanych z handlem towarami po unijnych obietnicach ustępstw w kwestii handlu usługami.

Co jednak będzie, jeśli UE stanie okoniem i obietnic nie spełni? Brytyjczycy mogą pozwać UE do Trybunału Arbitrażowego Światowej Organizacji Handlu (WTO). Rozstrzygnięcie sprawy przed tym sądem zajmie pewnie kilka lat, ale jest spore prawdopodobieństwo, że Wielka Brytania będzie w stanie wykazać, że padła ofiarą dyskryminacji.

Londyn może też szukać odpowiedzi na tę blokadę kontynentalną, budując regulacyjny „Singapur nad Tamizą" i rozwijając relacje z pozaeuropejskimi centrami finansowymi. – Jeśli Wielka Brytania połączy siły z USA, będziemy mieć razem 75 proc. globalnego rynku finansowego. Będziemy de facto ustalali globalne standardy – uważa William Wright, analityk londyńskiego think tanku New Financial.

Utrata części udziałów w europejskim rynku finansowym przez firmy z londyńskiego City były nieuniknionym kosztem brexitu. Wyjście z UE stworzyło też jednak nowe możliwości. Na razie są one bardzo mgliste, ale nie powinniśmy się martwić o finansistów z City. Oni znajdą wyjście z najtrudniejszej kryzysowej sytuacji.

Rynek brytyjski wciąż liże rany po referendum

Brexit wyraźnie nie przyniósł euforii na brytyjskim rynku finansowym. FTSE 100, główny indeks giełdy londyńskiej, zyskał od 23 czerwca 2016 r. (referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię) zaledwie nieco ponad 4 proc. Lepiej w tym okresie radził sobie nawet WIG20, który wzrósł o ponad 8 proc. Od zeszłorocznego marcowego dołka FTSE 100 wzrósł o 32 proc., a WIG20 poszedł w tym czasie o 54 proc. w górę.

Funt brytyjski od referendum brexitowego osłabł o prawie 6 proc. wobec dolara. Jego kurs osiągnął minimum 20 marca 2020 r., czyli w okresie paniki związanej z pandemią Covid-19. Za funta płacono wówczas 1,14 USD, najniżej od połowy lat 80. Od tamtego dołka kurs funta odbił się jednak o 23 proc. i wrócił na poziom z kwietnia 2018 r. Tymczasem polski złoty umocnił się od dnia referendum brexitowego o ponad 4 proc. wobec dolara, a od dołka z marca 2020 r. zyskał prawie 16 proc.

Rentowność brytyjskich obligacji dziesięcioletnich spadła natomiast z około 1,3 proc. w czerwcu 2016 r. do 0,6 proc. w końcówce zeszłego tygodnia. Główna stopa procentowa Banku Anglii została ścięta w tym czasie z 0,5 proc. do 0,1 proc. HK

Gospodarka światowa
Powell w Jackson Hole zasygnalizował cięcie stóp
Gospodarka światowa
Chiny chcą stworzyć juanowe stablecoiny
Gospodarka światowa
Technologie w USA pod presją. Gęstnieje atmosfera na Wall Street
Gospodarka światowa
Jak Donald Trump żongluje statystyką
Gospodarka światowa
Sankcje za Strefę Gazy? UE zabiera głos
Gospodarka światowa
Intel otrzyma duży zastrzyk gotówki od SoftBanku. „Utrzymanie dobrych relacji z Trumpem”