Dane z amerykańskiego rynku pracy za kwiecień musiały wywołać w Białym Domu sporą konsternację. Najwięksi optymiści wśród analityków oczekiwali, iż pokażą one, że w gospodarce przybyło (poza rolnictwem) 2,1 mln etatów. Najwięksi pesymiści spodziewali się wzrostu o 775 tys. Okazało się jednak, że przybyło ich tylko 266 tys. Na domiar złego dane o wzroście liczby miejsc pracy za marzec zrewidowano w dół – z 916 tys. do 770 tys. Zaskakująco słabe statystyki z rynku pracy kontrastują z innymi wskaźnikami mówiącymi, że gospodarka USA jest już mocno rozgrzana. Ameryka odnosi przecież obecnie sukcesy w walce z pandemią i jest dużo bardziej zaawansowana w otwieraniu swojej gospodarki niż Europa. (W niektórych stanach, np. w Teksasie i na Florydzie, zniesiono już niemal wszystkie restrykcje pandemiczne.) Biznesy otwierają się i szukają rąk do pracy. Teoretycznie powinny więc zatrudniać na potęgę. Czemu więc nagle ostro wyhamowało tempo kreacji nowych etatów? Być może część odpowiedzi na to pytanie dają wyniki kwietniowego sondażu Narodowej Federacji Niezależnych Biznesów (NFIB). 44 proc. spółek biorących udział w tej ankiecie stwierdziło, że w zeszłym miesiącu miało problemy ze znalezieniem pracowników na wolne stanowiska. Chętnych do pracy teoretycznie powinno być aż nadto. Wszak 16 mln Amerykanów pobiera różnego rodzaju zasiłki dla bezrobotnych. Czym więc to wytłumaczyć?
Dochód podstawowy
„Ludzie odpowiadają na zachęty. Jeśli bezrobocie staje się bardziej atrakcyjne z powodu zasiłków dla bezrobotnych, to część osób pozostających bez pracy może nie próbować jej szukać lub szukać jej wolniej niż bez zasiłku" – napisał wiele lat temu Paul Krugman, ekonomiczny noblista, znany ze swojego silnego poparcia dla demokratów. Czy jednak rzeczywiście zasiłek może być na tyle atrakcyjny, by rezygnować z pracy? W USA po wybuchu pandemii wprowadzono federalne dodatki do zasiłków dla bezrobotnych, wynoszące po 300 USD tygodniowo. Dawni pracownicy niektórych branż zaczęli więc dostawać więcej (licząc łącznie z podstawowymi zasiłkami), niż zarabiali przed pandemią. W przyjętym w marcu pakiecie stymulacyjnym prezydenta Joe Bidena wypłatę tych dodatków przedłużono do końca września. Dochody z zasiłków są korzystniej opodatkowane niż dochody z pracy. Ponadto w ramach pakietu Bidena znaczna większość Amerykanów dostała po czeku stymulacyjnym opiewającym na 1400 USD. Zimą dostali oni zaś po 600 USD z poprzedniego pakietu. – Od piątkowego raportu z rynku pracy wiele się dyskutuje, że płaci się ludziom, by zostali w domu, zamiast iść do pracy. Nie widzimy jednak na to dowodów – przekonywał prezydent Biden.
Pewien wpływ na rozczarowujące kwietniowe dane z rynku pracy mogło mieć to, że w niektórych stanach opóźnia się ponowne otwarcie szkół po pandemii. Do siły roboczej przestało bowiem wówczas być zaliczanych w statystykach aż 219 tys. kobiet. Wiele z nich pewnie zdecydowało, że lepiej zajmować się uczącymi się zdalnie dziećmi, niż spędzać czas na słabo płatnym zajęciu. Ponadto część Amerykanów może autentycznie obawiać się koronawirusa i woli przeczekać pandemię na wysokim zasiłku, zamiast narażać się w pracy. Są i tacy, którzy za pieniądze z czeków stymulacyjnych oddali się spekulacji dogecoinem lub akcjami Tesli czy Gamestop i realizują się lepiej niż w tradycyjnej pracy. Środowiska biznesowe są jednak poważnie zaniepokojone sytuacją na rynku pracy i domagają się ograniczenia zasiłków.
– Płacenie ludziom za to, że nie pracują, uderza w rynek pracy, który powinien być silniejszy. Ogólnie szkodzi to też ożywieniu gospodarczemu – stwierdził Neil Bradley, wiceprezes Amerykańskiej Izby Handlu. Przytoczył analizę mówiącą, że około jednej czwartej bezrobotnych pobiera obecnie zasiłki większe od ich dochodów sprzed pandemii.
– Właściciele drobnych biznesów konkurują z podwyższonymi zasiłkami dla bezrobotnych, które trzymają część pracowników poza siłą roboczą – uważa Bill Dunkelberg, główny ekonomista NFIB.