Jak podał w czwartek GUS, sprzedaż detaliczna wzrosła w czerwcu realnie (czyli w cenach stałych) zaledwie o 3,2 proc. rok do roku, po zwyżce o 8,2 proc. w maju i 19 proc. w kwietniu. Ankietowani przez „Parkiet” ekonomiści przeciętnie szacowali, że wzrost sprzedaży wyhamował do 5,9 proc. Zaledwie trzech spośród 22 uczestników naszej ankiety liczyło się z wynikiem na poziomie 3,5 proc. lub niższym.
Wzrost sprzedaży w ujęciu rok do roku był w czerwcu najsłabszy od lutego 2021 r., ale i tak maluje zbyt optymistyczny obraz koniunktury w handlu detalicznym. Po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych sprzedaż w czerwcu była aż o 3,2 proc. niższa niż w maju. Podobną lub większą zniżkę sprzedaży miesiąc do miesiąca GUS odnotował poprzednio w grudniu 2021 r., a wcześniej w kwietniu 2021 r. oraz marcu i kwietniu 2020 r. Te trzy ostatnie przypadki łączy to, że obowiązywały wówczas antyepidemiczne ograniczenia. W grudniu 2021 r. ich nie było, a załamanie popytu ekonomiści wiązali z wysoką inflacją i słabnącymi nastrojami konsumentów. Tak samo tłumaczyć można czerwcowe wyniki handlu. Przy czym sytuacja finansowa gospodarstw domowych jest obecnie gorsza niż w grudniu. Od maja wzrost płac w sektorze przedsiębiorstw, który co do zasady jest wyższy niż w szerokiej gospodarce, nie nadąża za wzrostem cen towarów i usług konsumpcyjnych. W czerwcu niższy od inflacji był już nawet wzrost funduszu płac w sektorze przedsiębiorstw (tzn. miary dochodów wszystkich zatrudnionych). Znalazło to odzwierciedlenie w obliczanym przez GUS wskaźniku nastrojów konsumenckich, który znalazł się najniżej w historii. Wyniki handlu detalicznego byłyby zapewne jeszcze słabsze, gdyby nie to, że popyt na niektóre towary podbijany jest przez uchodźców z Ukrainy.
Załamanie nastrojów konsumentów widać w strukturze popytu konsumpcyjnego. Sprzedaż mebli oraz sprzętu RTV i AGD, która uchodzi za barometr skłonności do wydawania na towary inne niż niezbędne, zmalała w czerwcu w ujęciu realnym o 7 proc. rok do roku, po zniżce o 4 proc. w maju. Nie licząc wiosny 2020 r., to największa zniżka od 2010 r. Ponownie, już 10. miesiąc z rzędu, zmalała sprzedaż samochodów. – Niedawne ograniczenia podażowe są płynnie zastępowane przez słabnący popyt – zauważyła w tym kontekście Urszula Kryńska, ekonomistka z PKO BP. – Dobrą ilustracją wpływu rosnących cen na popyt jest sprzedaż paliw, która w ujęciu realnym była o 12,6 proc. niższa niż przed rokiem, a nominalnie wzrosła o ponad 45 proc. – dodała.