– Jeśli podwyżka nie wyniesie co najmniej 50 proc. wzrostu średniej płacy w gospodarce narodowej, różne rzeczy mogą się dziać – ostrzega Henryk Nakonieczny z prezydium Komisji Krajowej Solidarności. – Przypominam, że związek jest w akcji protestacyjnej.

Kością niezgody jest jeden z elementów konstruowania wskaźnika, o jaki mają rosnąć świadczenia. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, wzrost rent i emerytur jest uzależniony od wskaźnika inflacji oraz 20-proc. wzrostu średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. W tym roku inflacja jest rekordowa: w maju sięgnęła 5 proc. Związki zażądały więc podniesienia drugiego elementu, w oparciu o który konstruowany jest wskaźnik waloryzacji, do 50 proc.

Resort pracy mówi stanowczo nie. Jako powód podaje trudną sytuację finansów publicznych, w tym Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, konieczność ograniczania wydatków budżetu państwa oraz korekty deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych poniżej 3 proc. PKB. – Każde zwiększenie wskaźnika waloryzacji o 0,1 pkt procentowego to dodatkowy koszt w skali dziesięciu miesięcy 2012 roku w kwocie 150 mln zł – wylicza ministerstwo.

Oparło się więc na oficjalnych szacunkach inflacji – 3,5 proc. w tym roku – i wzrostu wynagrodzeń – 2,6 proc. Stąd wskaźnik 4,02 proc. – To za mało – przekonuje Nakonieczny. – Koszty utrzymania w ciągu pierwszych miesięcy tego roku wzrosły w najniższych grupach dochodowych o 7 proc., a emeryci i renciści właśnie do tych grup należą. Dlatego waloryzacja świadczeń w przyszłym roku powinna być wyższa.

Komisja Trójstronna porozumienia w tej kwestii nie osiągnęła, przygotowany w resorcie pracy projekt rozporządzenia opiera się więc wyłącznie na obowiązujących przepisach i oficjalnych, rządowych prognozach.