Inflacja w maju wyniosła 4,7 proc. rok do roku, a nie 4,8 proc., jak wstępnie szacował GUS. Ta symboliczna rewizja dobrze wpisuje się w oczekiwania większości ekonomistów, że to był już szczyt inflacji, a w najbliższych miesiącach nastąpi jej wyhamowanie. Takie są również twoje prognozy?
Tak, to był lokalny szczyt inflacji. Ale po przejściowym spadku w II połowie roku inflacja prawdopodobnie znów wzrośnie. Nie jest wykluczone, że jeszcze w tym roku zobaczymy odczyty na poziomie 5 proc. Najważniejsze jest teraz pytanie, jak szybko później inflacja wróci do celu inflacyjnego NBP (2,5 proc. – red.). Celem banku centralnego jest to, żeby gospodarka rozwijała się w harmonijny sposób, a to się zwykle dzieje w warunkach relatywnie niskiej inflacji, w okolicy celu.
Jak duże jest ryzyko, że inflacja utrwali się powyżej celu, a nawet powyżej 3,5 proc., czyli górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od celu? Coraz więcej jest prognoz, że także w 2022 r. pozostanie ona w okolicy 4 proc.
Ja zakładam, że inflacja wróci do pasma dopuszczalnych odchyleń od celu, ale pozostanie w pobliżu jego górnej granicy. Czyli cały czas będzie dość wysoka. Trzeba jednak mieć w pamięci, że to nie jest typowy cykl koniunkturalny. Siły, które oddziałują na gospodarkę, w tym na inflację, nie są typowe. Prognozy są więc wyjątkowo niepewne.
Problemem moim zdaniem jest to, że polityka makroekonomiczna – zarówno ogólnie na świecie, jak i w Polsce – nie służy długofalowemu, zrównoważonemu rozwojowi. Nadrzędnym celem polityki makroekonomicznej, w tym pieniężnej, jest wygładzanie cyklu koniunkturalnego. To przyspiesza wzrost gospodarczy w długim terminie, bo zmniejsza niepewność wśród uczestników życia gospodarczego. Tymczasem teraz banki centralne starają się kreować wzrost gospodarczy w krótkim terminie. Chcą na bieżąco wspierać wzrost, zamiast nawigować tak, żeby nie dopuszczać do niezdrowych sytuacji, czy to recesji, czy przegrzania.
Te ramy polityki pieniężnej mają swoje implikacje. Tydzień temu RPP jednoznacznie zakomunikowała, że zamierza tolerować inflację nawet powyżej 3,5 proc., bo to zjawisko jest poza jej kontrolą, a jednocześnie ożywienie wymaga wsparcia. To osłabiło rynkowe oczekiwania na podwyżkę stóp jeszcze w tym roku, które pojawiły się w poprzednich tygodniach. Czy to jest przyczyna osłabienia złotego, które rozpoczęło się od tego komunikatu, czy był to tylko zbieg okoliczności?
Nie, to nie był przypadek. Komunikat RPP na pewno był elementem, który przyczynił się do osłabienia złotego. Wystarczy popatrzeć na węgierskiego forinta, który w ostatnim czasie jest mocniejszy niż złoty. Tamtejszy bank centralny przyjął bowiem bardziej aktywną postawę w przeciwdziałaniu zbyt wysokiej inflacji. Podobne oczekiwania, choć słabsze, były pod adresem RPP. Na rynku nie oczekiwano wprawdzie podwyżek stóp, ale spodziewano się, że RPP wyrysuje choćby wstępny plan odejścia od obecnej polityki pieniężnej. Tego się nie doszukaliśmy w komunikacie rady, a złoty przez to stracił. Patrząc w szerszej perspektywie, w ostatnim czasie bardzo dobrze radzą sobie waluty krajów, gdzie następuje choćby niewielka normalizacja polityki pieniężnej. Przykładem jest dolar kanadyjski, bo Bank Kanady już zmniejsza skalę ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej. Podobny schemat zostałby zrealizowany, gdyby RPP faktycznie rozrysowała plan normalizacji.
W naszych rozmowach często akcentujesz, że na dłuższą metę dla złotego większe znaczenie mają zewnętrzne, globalne czynniki. Teraz to krajowa polityka pieniężna będzie determinowała notowania złotego?
Czynniki globalne mają nadal duże znaczenie. Ze względu na to, że mamy deficyt obszarów monetarnych, gdzie podejmowane są choćby próby normalizacji polityki pieniężnej, inwestorzy przykładają do tego wagę. Zmiana tonu RPP była więc szansą dla złotego. Nastroje na rynkach były ostatnio dobre, co sprzyjało walutom z rynków wschodzących. Złoty też na tym korzystał, ale oczekiwania dotyczące zmian w polityce pieniężnej wzmocniłyby ten trend. Teraz wiemy, że takiej zmiany nie będzie.
Czy na pewno to wiemy? Po piątkowym wystąpieniu prezesa NBP część komentatorów uznała, że jego postawa ewoluuje. Nie padają już zapewnienia, że nie będzie trzeba podwyższać stóp do połowy 2022 r. albo nawet dłużej. Jest za to podkreślanie znaczenia prognoz Departamentu Analiz Ekonomicznych NBP. Jeśli prognozy w lipcu i w listopadzie pokażą, że inflacja nie będzie opadała, a ożywienie będzie silne, może jednak zmian w polityce pieniężnej się doczekamy?
Listopad to dość odległa perspektywa. Może wtedy narracja faktycznie się zmieni. Ale już po poprzednim wystąpieniu prezesa NBP, sprzed kilku tygodni, było dużo oczekiwań, że polityka pieniężna zacznie się zmieniać. A w ostatnim komunikacie po posiedzeniu RPP nic takiego nie nastąpiło. Reakcja inwestorów pokazała, jak ten komunikat został odebrany.