Uczciwie trzeba przyznać, że wtorkowa sesja nie była ani dniem jakiegoś przełomu rynkowego, ani większych atrakcji. Z drugiej strony można też powiedzieć: momenty były, chociaż ostatecznie niewiele z nich wynikło.
Już sam początek dnia mógł być zwiastunem tego, co czeka nas podczas wtorkowych notowań. WIG20 zaczął dzień niemrawo od niewielkiego spadku, by po kilku minutach wyjść na plus. Byki zwietrzyły nawet swoją szansę i wydawało się, że jest możliwa kolejna wzrostowa sesja na GPW. Indeks WIG20 rósł o blisko 1 proc.
Na tym jednak zapał kupujących się skończył. Nie było oczekiwanego wyjścia na jeszcze wyższe poziomy. Zamiast tego zaczęło się powolne osuwanie i dostosowywanie się do nastrojów panujących na innych europejskich parkietach. W połowie notowań nasz rynek wrócił w zasadzie do szeregu. Cały poranny wysiłek byków został zniwelowany. Od tego momentu rozpoczęło się męczące przeciąganie liny. Nie zmieniło tego nawet wejście do gry inwestorów ze Stanów Zjednoczonych. Trzeba jednak też zaznaczyć, że i oni nie mieli we wtorek pomysłu na handel. Tak jak w Europie dane dotyczące kondycji przemysłu czy też usług nie zrobiły na inwestorach wrażenia. Dużo ważniejszą kwestią jest teraz sprawa limitów zadłużenia, która ciągnie się jak brazylijska telenowela.
W takim otoczeniu ciężko było o jakąś większą mobilizację którejś ze stron na naszym parkiecie. Końcowe „osiągnięcie” indeksu WIG20 dobrze oddaje charakter tego, co się działo na rynku, szczególnie w drugiej części notowań. Nasz główny indeks zakończył dzień przeceną rzędu 0,03 proc. Oddajmy jednak cesarzowi to co cesarskie. Nadal utrzymujemy się powyżej 2000 pkt.