Wtorkowa sesja na warszawskiej giełdzie przyniosła kontynuację wzrostów z poniedziałku. Trudno powiedzieć, czy zwyżka ta wlała w serca inwestorów większy optymizm. Można wręcz odnieść wrażenie, że po wtorkowych notowaniach pozostał nie tylko spory niedosyt, ale także pojawiły się obawy o trwałość ruchu wzrostowego.
WIG20 notowania rozpoczął wyraźnie nad kreską. Już w pierwszych minutach handlu był ponad 1 proc. na plusie. Warszawa jednak została postawiona pod ścianą. Mocne wzrosty dzień wcześniej zanotowały indeksy amerykańskie, więc i start notowań na GPW był łatwy do przewidzenia. Później jednak zaczęły się schody.
Niby kolor zielony cały czas dominował, ale siła byków słabła właściwie z każdą chwilą. Około 11.00 WIG20 próbował nawet zejść pod kreskę. Popyt wyprowadził jednak kontrę i w połowie notowań znów znaleźliśmy się prawie 1 proc. na plusie. Wpisywało się to dobrze w nastroje panujące na innych europejskich rynkach. W Niemczech i we Francji niby też mieliśmy wzrosty, ale i tam popyt nie bardzo chciał rozwijać ruch na północ.
Pod koniec dnia pojawiły się kolejne zgrzyty. Tym razem rękę do nich przyłożyli Amerykanie, który zaczęli wtorkową sesję od korekty wcześniejszych, mocnych wzrostów. WIG20 zaczął znowu oddawać wzrosty i nawet pojawiło się ryzyko, że byki nie dowiozą zwycięstwa do końca notowań. Ten scenariusz się jednak nie sprawdził. Indeks największych spółek zamknął ostatecznie sesję 0,66 proc. na plusie.