Zbliżenie się do tej bariery podziałało wczoraj krzepiąco na inwestorów i udało się odrobić nawet trochę strat. Obroty nie były zbyt duże, co dodatkowo skłaniało do traktowania zniżki jako ruchu korekcyjnego.
Znacznie gorzej po wczorajszych notowaniach prezentuje się układ sił na amerykańskiej giełdzie, gdzie S&P 500 spadł do najniższego poziomu od ponad dwóch tygodni. Jednocześnie zmienność podskoczyła w największym stopniu od kwietnia, co wskazuje, że mamy do czynienia ze zjawiskami, które nie występowały przez poprzednie miesiące. Jednak aktywność inwestorów nie odbiegała od tej, jaką prezentowali w kilku poprzednich dniach. To zaś skłania do ostrożności przy stawianiu tez, że na parkiecie w USA „jest już pozamiatane” i przynajmniej w krótkim terminie kontrolę nad rynkiem przejmie podaż. Bez wątpienia poniedziałkowe notowania stanowią kolejne ostrzeżenie przed taką możliwością, ale jedna, nawet bardzo zła sesja, to praktycznie zawsze zbyt mało, by mówić o odwróceniu trendu.
Oprócz samego zachowania indeksów trzeba zwrócić uwagę na reakcje na pojawiające się wiadomości. Korzystnie wypadły wczoraj zarówno indeks aktywności na rynku nieruchomości, jak również Empire State Index. W obu przypadkach nie były to jednak dane przyciągające szczególną uwagę. Bazują one do tego na badaniach nastawienia osób z branży, więc o tyle nie odnoszą się do realiów, a raczej do oczekiwań. Inwestorzy od dawna widzą poprawiające się nastawienie analityków, ekonomistów i szczególnie przedsiębiorców, ale nie jest ono wystarczające do pojawienia się trwałego ożywienia gospodarczego. Muszą za tym pójść decyzje o zwiększaniu produkcji, zatrudnienia, a tu wciąż barierą jest popyt konsumpcyjny.
Inwestorzy dostają też kolejne sygnały mówiące o tym, że efekty programów pomocowych wciąż są ograniczone. Z badania Rezerwy Federalnej wynika, że II kwartał przyniósł dalsze zacieśnienie kryteriów przyznawania kredytów przez amerykańskie banki. Jednocześnie zapowiadają one utrzymanie takiej polityki przynajmniej do II połowy 2010 r. To pokazuje, że instytucje finansowe chcą mieć pewność, że gospodarka weszła w fazę trwałego wzrostu zanim zaczną na większą skalę udzielać kredytów. Ich ostrożność w tym względzie dotyczy zarówno kredytów dla gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw. Widać więc, że nie dość, iż Amerykanie i tak mają ograniczone możliwości zaciągania nowych zobowiązań, gdyż ciążą im stare oraz spada wartość ich majątków, to same banki też tego nie ułatwiają. Rodzi się przy tym wątpliwość co do społecznych skutków programów pomocowych dla sektora finansowego. Miała ona spowodować, że banki będą wspierać gospodarkę, a wcale tego nie widać. W przypadku kolejnych kłopotów instytucji finansowych o przeforsowanie pomocy dla nich w takich warunkach będzie znacznie trudniej.
Po dzisiejszej sesji trudno oczekiwań radykalnego odwrócenia nastrojów. Obawa przed tym, co przyniesie wrzesień, statystycznie najgorszy miesiąc giełdowy, będzie z każdym dniem coraz bardziej oddziaływać na atmosferę na rynkach, a zagrożenie z tej strony dla koniunktury potęguje nasilające się przekonanie, że aktualne wyceny giełdowe są zbyt duże względem możliwości poprawy kondycji gospodarczej i tym samym wyników finansowych spółek w kolejnych miesiącach.