Chodzi o wyraźne odbicie cen akcji, które nastąpiło wbrew dalszym obawom związanym z problemami fiskalnymi państw na świecie.Namacalnym wyrazem tej dychotomii było zachowanie się cen akcji oraz kursu EUR/USD. Od połowy kwietnia do II połowy maja widoczna była wyraźna zależność cen akcji i kursu euro w dolarach.
Natomiast od ustanowienia dołka na giełdach w II połowie maja wyraźnie ta korelacja zmalała. Bardzo wyraźna pozostała jedynie w odniesieniu do amerykańskiej giełdy, której podobnie jak wspólnej walucie odrabianie strat przychodziło z ogromnym trudem. Ta słabość znalazła odbicie w przebiegu piątkowej sesji, kiedy euro ostatecznie spadło poniżej majowego dołka, ukształtowanego przy 1,214 USD. To otwiera drogę do dalszego ruchu w dół, w okolice 1,18 USD.
Taki obrót spraw stawiana porządku dziennym pytanie o prawdopodobieństwo, że rynki akcji zdadzą sobie sprawę,że znaczące odbicie, które u nas pozwoliło odrobić połowę strat poniesionych od kwietniowego szczytu, było na wyrost.
Momenty, kiedy inwestorzy zdają sobie sprawę, że podejmowali decyzje na podstawie błędnych przesłanek, najczęściej przynoszą potem zdecydowane ruchy indeksów. Tak też może być w tym przypadku. Tym bardziej że amerykański S&P 500od wielu dni próbuje oddalić się od wsparcia, jakim jest lutowy dołek, i nie bardzo to wychodzi. Ryzyko jego przełamania i tym samym potwierdzenia zmiany średniookresowej tendencji na zniżkową jest bardzo duże.
Przez ostatnie dni można było odnieść wrażenie, że nasi inwestorzy założyli utrzymanie przez S&P 500 lutowego dołka i dlatego tak ochoczo windowali ceny walorów. Teraz warszawski rynek znalazł się w podwójnie niekorzystnej sytuacji. Umacniający się dolar stwarza presję na ceny surowców, to zaś w konsekwencji pogarsza postrzeganie rynków wschodzących.