Tak jednak się w końcu stało – przed ponad tygodniem RSI dotknął wspomnianego pułapu, co sprowokowało początek pierwszej od kwietnia nieco większej korekty spadkowej. Na razie, w chwili pisania tego komentarza, można przyjąć, że ta korekta jest pod kontrolą i nie wyrządziła większych technicznych szkód. S&P 500 zdołał obronić wsparcia wynikające z lokalnej górki z końca marca oraz luki hossy z 12 maja, obronił także 200-sesyjną średnią kroczącą (choć bliskość tych poziomów każe je nadal bacznie obserwować).

Pierwsze od miesiąca cofnięcie na Wall Street po fazie żywiołowego odreagowywania kwietniowych strat przypomniało wszakże, że otoczenie rynku akcji pozostaje dość problematyczne. Ponownie wysokie wyceny akcji z S&P 500, o których pisałem przed tygodniem, zderzyły się nie tylko z przyjmującą już nieco karykaturalną formę taktyką negocjacyjną prezydenta Trumpa w zakresie ceł, ale też wydarzeniami na rynkach obligacji. Propozycje cięć podatkowych w USA („jedna, wielka, piękna ustawa”), które doprowadziłyby do jeszcze szybszego wzrostu zadłużenia, sprawiły, że rentowność amerykańskich papierów 30-letnich znalazła się w pewnym momencie wyżej niż w punkcie kulminacyjnym paniki z kwietnia.

Niepokojące sygnały dochodzą też z Japonii, gdzie popyt na długoterminowe obligacje był na ostatnich aukcjach najniższy od ponad dekady.