W czasie tej minihossy polski rynek zdołał wybić się dość wyraźnie – choć skromniej, niż wynikałoby z rozbudzonych oczekiwań inwestorów – z kilkumiesięcznej, męczącej konsolidacji.
Te trzy tygodnie zwyżek, które dokonały się w nadzwyczaj niesprzyjających okolicznościach – japońskiej katastrofy, interwencji militarnej w Libii oraz przy nowej fali obaw przed bankructwami w sercu Europy – wywołały niemal euforię zarządzających funduszami w USA. Tak przynajmniej interpretuję wyraźny skok liczby rynkowych byków wśród przedstawicieli amerykańskich instytucji finansowych, którzy według danych z ubiegłego tygodnia stanowią już ponad 57 proc. ogółu inwestorów (w połowie marca było ich 50 proc. – dane za Investors Intelligence). Jednak to procent rynkowych niedźwiedzi, który spadł do prawie najniższych poziomów w historii (15,7 proc.), budzi moje zaniepokojenie. Ten kompletny brak obaw o kontynuację trendu wzrostowego na światowych rynkach akcji jest, moim zdaniem, zasadniczym czynnikiem, który zahamuje obecną falę zwyżek na surowcach i akcjach w ciągu najbliższych 2–3 tygodni. Zbytnia jednomyślność inwestorów nigdy nie była dobrym prognostykiem dla obstawianego przez większość scenariusza.
Do zbudowania podstaw kilkumiesięcznej hossy, na przykład takiej, z którą mieliśmy do czynienia w drugiej połowie 2010 roku, niezbędny jest wzrost niepewności wśród inwestorów. Pogorszenie się nastroju rynkowego będzie miało miejsce tylko w razie wystąpienia kilkutygodniowych spadków lub dłuższego trendu bocznego. Tak się stało w maju, czerwcu ubiegłego roku i podobnie może być również tej wiosny.
Do zasiania ziarna niepewności wśród giełdowych graczy wystarczy 5–10-proc. spadek i brak szybkiego odbicia, analogicznego do tego z drugiej połowy marca. Fundamentalnego uzasadnienia dla takiego korekcyjnego scenariusza nie trzeba daleko szukać. Zakończenie QE2, wzrost stóp procentowych, negatywne konsekwencje japońskiego tsunami, już od pewnego czasu czekają, żeby stać się wymówką dla przeceny. Na razie jednak ostatni wzrost światowych indeksów i wybicie polskiego rynku ponad poziom 2800 pkt wydają się niedokończone.
Skoro ostatni wyskok rynków doprowadził krajowy rynek do pokonania kilkumiesięcznego oporu, to próba przeprowadzenia ataku na poziom 3000 pkt w wypadku WIG20 i analogiczny atak na 1400 pkt przez S&P500 wydają się jak najbardziej na miejscu. Co prawda, będzie to niczym przyjęcie miętowego listka przez obżartucha z filmu „Sens życia według Monty Pythona”, ale cóż, nie od dziś wiadomo, że co za dużo, to niezdrowo.