Dzisiejsza sesja, podobnie jak wiele w poprzednim miesiącu, charakteryzowała się dużą zmiennością. Na giełdach w Europie handel zaczął się na zero, ale wkrótce indeksy zaczęły spadać i po kilku godzinach na niektórych parkietach traciły już po ponad 2 proc.
Wszystko przez pojawiające się od rana słabe dane o koniunkturze w przemyśle. Okazało się, że wskaźniki PMI, które ją obrazują, w wielu krajach zeszły już poniżej kluczowego poziomu 50 pkt, a nawet jeśli utrzymały się powyżej, to i tak znalazły się najniżej od wielu miesięcy. Z danych wynika, że kurczy się przemysł m.in. Chinach, strefie euro i Wielkiej Brytanii, a niewiele do tego brakuje także w gospodarce niemieckiej. Od dawna przemysłowe PMI wykazują dużą korelację z zachowaniem giełdowych indeksów, zatem nic dziwnego, że inwestorzy nie przeszli wobec ich niepokojących odczytów obojętnie.
Graczy mogły zaniepokoić też kolejne spekulacje dotyczące strefy euro, w tym przede wszystkim wyliczenia Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz banku Goldman Sachs dotyczące potrzeb kapitałowych banków w eurolandzie. Wynika z nich, że bankom tym może być potrzebny nawet 1 bln dolarów nowego kapitału.
Po danych o kondycji przemysłu w USA, które podał Institute of Supply Management, nastąpił jednak szybki zwrot. Dane te okazały się znacznie lepsze od prognoz – przemysłowy wskaźnik ISM nie tylko spadł mniej od prognoz, ale i utrzymał się we wskazującej na rozwój sektora strefie powyżej 50 pkt – i indeksy ruszyły ostro w górę. Na większości rynków europejskich, a także na Wall Street zrobiło się zielono.
Nie był to jednak koniec zmian na rynku, bo część graczy i analityków zinterpretowała dane z USA w taki sposób, że skoro przemysł się rozwija i gospodarce USA nie grozi załamanie, to Fed może nie zdecydować się na kolejną fazę druku pieniądza. W efekcie indeksy znów poszły na południe.