Strojenie okien na giełdzie skupiło się na kursach mniejszych spółek, ale zjawisko nie przybrało jakiejś dużej skali. Na całym rynku nie było go widać, bo też i nie było za bardzo o co walczyć. Bilansu roku i tak nie udałoby się znacząco poprawić. Przy oczekiwaniu, że w 2012 r. stopy zwrotu z akcji też mogą nie być zachwycające, realnie patrząc nie było powodu do podnoszenia całego rynku, co tylko zawyżałoby bazę do porównań w kolejnym roku.

Perspektywy następnych tygodni na rynkach ryzykownych aktywów wciąż nie rysują się korzystnie. Na globalnym rynku akcji wydarzenia minionych miesięcy coraz bardziej wpisują się w formację głowy z ramionami, z której wybicie zapowiadałoby znaczącą falę zniżkową, z obecnych poziomów zabierającą nawet „wysokie" kilkanaście procent. Od linii szyi takiej formacji dzieli nas jakieś 5 proc. Dość dużo przy grudniowej zmienności, ale nie aż tak wiele przy zmienności z ostatnich kilku miesięcy. Dziś trudno sobie wyobrazić tak duży ruch przy napływających ostatnio danych gospodarczych, które w ogólnym odbiorze nie są aż tak złe. Wrażenie takie tworzą jednak przede wszystkim doniesienia ze Stanów Zjednoczonych. Z innych części świata nadchodzą mniej pozytywne wiadomości. Wydaje się jednak, że obecnie to nie tej natury czynniki mają kluczowe znaczenie. W krótkim i średnim terminie bardziej znaczące mogą się okazać zależności międzyrynkowe – niekorzystny wydźwięk ma słabość europejskich obligacji, wpływająca w dużym stopniu na marną postawę euro. Do tego dochodzi utrzymująca się presja na rynkach kredytowych, obrazowana takimi wskaźnikami jak TED spread czy Libor-OIS spread. Prawdopodobna kontynuacja spadku przez wspólną walutę szkodziłaby postrzeganiu surowców, a ich słabość uderzałaby w giełdy, zwłaszcza rynków wschodzących, na których spółki z sektorów uzależnionych od cen towarów mają duże znaczenie. I tak klimat wokół emerging markets jest niekorzystny z uwagi na utrzymujące się spowolnienie w Azji.

Abstrahując od początków działania naszej giełdy, grudzień 2011 r. był najsłabszy w historii. Jedynie w 1994 r. w ostatnim miesiącu WIG spadł więcej niż teraz. To może zwiększać nadzieje na efekt stycznia. Jednak statystyki pokazują,

że po słabym grudniu niekoniecznie musi nadejść dobry styczeń. Największe prawdopodobieństwo udanego pierwszego miesiąca roku jest wtedy, gdy zarówno cały poprzedni rok, jego II połowa, jak i sam grudzień przynosiły zwyżki. Po spadku indeksu w II połowie roku szanse na zwyżki w styczniu są niewielkie.