Dopóki ten sygnał nie zostanie zanegowany, można przyjąć, że krótkoterminowy trend na światowych rynkach zmienił się na wzrostowy. Z bardzo podobną wyspą odwrotu na wykresie Nasdaq Composite mieliśmy do czynienia pod sam koniec listopada ub.r. (spadki marcowo-kwietniowe już wcześniej wydawały się być podobnej klasy do tych z listopada). Wtedy towarzyszył temu 7-sesyjny wzrost WIG20 do poziomu 12-sesyjnego maksimum, co w obecnych realiach sugerowałoby rychły powrót indeksu do zakresu świecy z 18 kwietnia (2246–2274 pkt). Poniedziałkowe wyjście dołem z kształtującego się od połowy marca kanału spadkowego na WIG20 miało analogiczny charakter do podobnego ruchu z 6 marca. W marcu po takim „straszeniu" nastąpił 8-sesyjny ruch w górę do 16-sesyjnego maksimum. Powtórzenie tego schematu w obecnych realiach oznaczałoby wzrost WIG20 w okolice 2288 pkt. Te relatywnie optymistyczne oczekiwania sugerują, że ci aktywni uczestnicy naszego rynku, którzy postanowili ograniczyć przed „długim weekendem" długie pozycje na polskim rynku akcji, zostaną za tę niechęć do brania na siebie ryzyka ukarani zwyżką cen. Z drugiej jednak strony fakt, że takie klasyczne punkty odniesienia dla WIG20 jak S&P 500, DAX, MSCI World czy MSCI Emerging Markets znajdują się powyżej szczytów z jesieni ub.r., pokazuje skalę słabości naszego rynku w ostatnim okresie. Słabość tę można uzasadnić na poziomie globalnym skrajnie niekorzystną ostatnio dla WIG20 strukturą preferencji sektorowych inwestorów (w WIG20 najlepsze ostatnio sektory na świecie mają niewiele ponad 5 proc. udziału), na poziomie regionalnym niechęcią globalnych graczy do europejskich rynków wschodzących bardziej narażonych niż ich amerykańskie czy azjatyckie odpowiedniki na skutki tlącego się nadal kryzysu strefy euro, a na poziomie lokalnym równoczesnym prowadzeniem restrykcyjnej polityki zarówno przez RPP (brak obniżek stóp, a nawet wspominanie o dalszych podwyżkach), jak i przez rząd (zamiar redukcji skali deficytu finansów publicznych w 2012 roku z 5,1 proc. do 2,9 proc.). Na podstawie różnych – choć niekoniecznie bardzo wiarygodnych – przesłanek szczytu zwyżki na głównych rynkach szukałbym za 3 do 6 tygodni, zaś początku poważnego tąpnięcia cen za 10 tygodni. Można spekulować, że w tym okresie koniunktura na GPW będzie podtrzymywana apetytem na sowite w niektórych przypadkach dywidendy.