Nie widać przy tym powodów, aby obecna przez minione tygodnie siła średnich i małych spółek miała się okazać trwałym zjawiskiem. Mniejsze przedsiębiorstwa są mocniej niż największe związane z koniunkturą w naszej gospodarce i w ich wynikach spowolnienie będzie w najbliższych kwartałach widoczne. Konsekwencje, choć w bardzo skrajnej formie, rozczarowania kondycją spółek obrazował przypadek TP. Podobnie jednak jak w Ameryce, pojedyncze negatywne zaskoczenie nie wpływa na postawę całego rynku. Na razie się to nie zmieni i trzeba to odczytywać jako objaw siły koniunktury.
Pozytywnym sygnałem na świecie było zanegowanie przecięcia przez S&P 500 ponad 4-miesięcznej linii trendu zwyżkowego, która obowiązywała od początków czerwca. To sygnał poprawiający krótkoterminowe perspektywy, ale nie przesądzający jeszcze o tym, że nie pojawi się głębsza korekta spadkowa. Na razie jednak można mówić o perspektywie ruchu rzędu takiego raczej, jak w II połowie sierpnia, czy przez pierwsze tygodnie lipca, niż o średniookresowych zniżkach. To oznaczałoby zejście WIG w rejon 42,5 tys. pkt. Taki zakres ruchu należałoby traktować jako naturalne odreagowanie po tygodniach zwyżek i dla średnioterminowych inwestorów nie stanowiłoby to impulsu do działania. Dopiero zejście poniżej tej położonej niecałe 4 proc. od obecnych poziomów bariery, stanowiłoby negatywny impuls w dłuższym terminie.
Realizację spadkowego scenariusza mogą sprowokować wstępne odczyty październikowych wskaźników PMI dla Chin, strefy euro i USA. Poznamy je w środę. Inwestorzy będą chcieli widzieć, że postępuje stopniowa odbudowa koniunktury, jaką zasygnalizowały wrześniowe odczyty. Oczekiwania nie są jeszcze wygórowane, więc nie powinno być trudno przeskoczyć poprzeczkę. Na pewno jednak taka sytuacja nie zostawia miejsca na żadne rozczarowania. Tak samo jest w przypadku wyników firm z sektorów defensywnych, które dopiero zaczynają na dobre podawać swoje rezultaty (zwłaszcza dóbr konsumpcyjnych pierwszej potrzeby oraz ochrony zdrowia). Ich wyceny stały się dość wygórowane.