Po entuzjastycznym przyjęciu zażegnania ryzyka pojawienia się klifu fiskalnego wydawało się też, że nie powinno być problemu ze spełnieniem również drugiej przesłanki. Nieoczekiwanie jednak przypomniał o sobie problem, jakim jest to, że trendy wzrostowe są napędzane w sporej części w sztuczny sposób – pustym pieniądzem z banków centralnych. Można było się spodziewać, że sprawa zaprzestania ilościowego luzowania polityki monetarnej pojawi się w 2013 r., ale nie w pierwszych dniach stycznia. Widać, że inwestorzy do polityki Rezerwy Federalnej podchodzą w bardzo emocjonalny sposób. Tak jak w grudniu wyolbrzymiali znaczenie wypełnienia luki po programie TWIST skupem długoterminowych obligacji, tak teraz zbytnią wagę przywiązują do zapowiedzi odejścia od dotychczasowej polityki. Źródłem płynności dla rynków finansowych w ostatnich miesiącach były bardziej Bank Japonii, Bank Anglii, a wcześniej Europejski Bank Centralny niż Rezerwa Federalna. Wszyscy jednak mają w pamięci skutki wygaśnięcia QE2 w połowie 2011 r., co wraz z kolejną odsłoną kryzysu zadłużeniowego w strefie euro przełożyło się na pokaźną wyprzedaż ryzykownych aktywów.

O ile więc można mieć wątpliwości, czy rzeczywiście dobry początek stycznia na giełdach może zapowiadać kierunek notowań na cały rok, to można zakładać, że pierwsze dni tego roku dobrze będą obrazować charakter rynków. Odnawiający się co jakiś czas optymizm mieszał się będzie z obawami przed zmianą polityki przez banki centralne, a także z informacjami o przedłużającej się stagnacji gospodarczej odciskającej piętno na zyskach firm.

Wrażliwość inwestorów może być tym większa, że praktycznie w całości zniknęło dyskonto w wycenach akcji (wskaźniki cena/zysk, jak i cena/wartość księgowa znalazły się w okolicy 5-letnich średnich, zarówno patrząc w skali globalnej, jak i na rynki amerykański, europejski i polski).