Podobnie zresztą jak nadzieje na posklejanie pękniętego balonu chińskich spekulacji. Natomiast w naszym kraju politycy prześcigali się w pomysłach na zabranie pieniędzy tym, którzy postanowili zadbać o przyszłą emeryturę, czyli akcjonariuszom, depozytariuszom, inwestorom w funduszach, i rozdać tym, którzy potrzebują pieniędzy już dziś. W rezultacie WIG, który jeszcze w maju wybijał się górą z dwuletniego trendu bocznego, zaczął straszyć wyjściem w dół z tej konsolidacji.

Niestety poszukiwanie źródeł słabości naszego parkietu jedynie w wypowiedziach polityków byłoby zbyt dużym uproszczeniem i przypisywaniem im roli, na jaką nie zasługują. Zapewne równie duży wpływ na spadek WIG20 w ostatnich tygodniach miała znacząca przecena na rynkach wschodzących, której towarzyszyło umocnienie dolara i niemal panika na rynkach surowców. Teoretycznie kolejna fala spadków cen ropy powinna oddalać wizję podwyżek stóp procentowych w USA, gdyż ryzyko szybkiego pojawienia się inflacji w takich warunkach praktycznie znika. Jednak ostatnie dane z amerykańskiej gospodarki wcale nie wykluczają rozpoczęcia zacieśniania polityki monetarnej jeszcze w tym roku. Dlatego rynki wschodzące znalazły się w potrzasku, jedne uzależnione od eksportu taniejących surowców, inne od importu potencjalnie droższego kapitału. W takich warunkach polska giełda miałaby szanse na pozytywne wyróżnienie się na tle innych, gdyby nie nadchodzące wybory. Trudno na serio traktować rynek, na którym czołowe spółki giełdowe „dobrowolnie" wyrażają gotowość do przekazania części swoich aktywów do funduszu wspierającego polskie górnictwo. Wydawało mi się, że tzw. obowiązek świadczeń rzeczowych, czyli zarekwirowanie prywatnego majątku, może nastąpić tylko w razie konfliktu zbrojnego. Najwyraźniej tegoroczne wybory parlamentarne będą się odbywać w mocno wojennej atmosferze. Tak czy inaczej, polska wersja znanego z USA cyklu prezydenckiego, opierającego się na założeniu, że wyborcze rozdawnictwo rządu prowadzi do gospodarczej i rynkowej hossy, mocno rozminęła się z oryginałem.

Zresztą amerykańscy inwestorzy, którzy w tym roku powinni doświadczać statystycznie najsilniejszego okresu dla rynku akcji, zarówno w cyklu dekadowym, jak i prezydenckim, również przeżywają katusze. Właśnie mija ósmy miesiąc męczarni na Wall Street, podczas którego S&P 500 praktycznie nie zmienił wartości, ale raz dawał nadzieję na wybicie w górę, aby po chwili budzić obawy o wyjście dołem. Potrzask, podobny do tego, w którym my tkwimy od dwóch lat, a inwestorzy na rynkach wschodzących od czterech. Wygląda na to, że to Amerykanie zdecydują, czy i jak się z niego wyswobodzimy.