Względna siła rynków wschodzących oraz surowców, widoczna od końca stycznia, okazała się świetnym wskaźnikiem wyprzedzającym dla zmiany koniunktury giełdowej na rynkach rozwiniętych. Co ciekawe, niektóre indeksy z rynków emerging markets znalazły się na poziomach z końca ubiegłego roku, jak WIG20 czy brazylijska Bovespa, lub je przekroczyły, tak jak w Rosji czy Turcji. Czy jest to kolejna sugestia dla reszty świata i obietnica szybkiego odrobienia tegorocznych spadków również w Europie oraz USA?
Mam wątpliwości. Oznaczałoby to, że amerykańskie indeksy ponownie znalazłyby się tuż przy historycznych szczytach, a trwający od końca grudnia spadek byłby niewiele znaczącym incydentem. Niestety, nie był.
Miał swoje podstawy, i to nie w zachowaniu giełdy w Szanghaju, która była w ostatnich dwóch latach jedynie gigantycznym kasynem, a nie prawdziwym barometrem chińskiej gospodarki. Prawdziwą troską inwestorów stała się słabnąca gospodarka USA, pogorszenie wyników spółek, wzrost prawdopodobieństwa bankructw na rynku długu korporacyjnego oraz stojący za tym wszystkim nieustanny spadek cen surowców (ropa!). Jak do tej pory obawy te nie zostały rozwiane. Kilka lepszych odczytów gospodarczych, dotyczących sprzedaży detalicznej, mniejszego przyrostu bezrobocia czy trochę wyższej inflacji (względnie mniejszej deflacji), zdołało jedynie podnieść szanse na kontynuowanie cyklu podwyżek stóp i tym samym umocnić dolara. Jednak moim zdaniem to wciąż za mało, żeby można było definitywnie wykluczyć możliwość wystąpienia prawdziwej zapaści w amerykańskiej gospodarce, a co za tym idzie, zakończenia hossy na rynku akcji. Na razie jednak indeks S&P po raz piąty w ciągu ostatniego półtora roku zdołał obronić poziom 1850 pkt, który stał się już niemal symbolicznym wsparciem dla trendu wzrostowego na Wall Street. Jego przeciwieństwem pozostaje oczywiście poziom 2100 pkt, który stanowi bardzo silny opór. Żeby go pokonać i otworzyć drogę do kolejnej fali zwyżek, potrzeba istotnej poprawy zarówno ze strony amerykańskiej gospodarki, jak i wyników spółek oraz ich perspektyw.
Trzeba mieć na uwadze, że przy tak rozchwianych nastrojach podczas kolejnego nurkowania rynkowych indeksów atakowane po raz szósty wsparcie może pęknąć, a wtedy indeks S&P500 dość szybko znajdzie się na poziomie 1600 pkt. Jednak wciąż nie będzie to oznaczać wejścia w prawdziwą recesję oraz bessę.