To samo dzieje się od ponad tygodnia na rynkach wschodzących, które zatrzymały się tuż po pobiciu tegorocznych szczytów. Podobnie jest w Europie, gdzie po zamknięciu „pobrexitowej" luki giełdy w Paryżu i we Frankfurcie przestały dalej rosnąć.
Trudno się w tym zachowaniu doszukiwać oznak słabości rynku, biorąc pod uwagę fakt, że wzrost trwający na głównych parkietach od końca czerwca odbył się praktycznie bez przystanku, szczególnie w USA. Trudno też traktować wyskok amerykańskich indeksów jako fałszywe wybicie. Było ono przecież wsparte poprawiającą się szerokością rynku oraz ustanowieniem nowych szczytów przez indeksy sześciu z dziesięciu głównych sektorów z S&P 500. Z pozostałych branż indeks ochrony zdrowia praktycznie wyrównał już ubiegłoroczny szczyt, a sektorom finansowemu i surowcowemu brakuje zaledwie kilku procent do podobnego wyczynu. Jedynie segment energetyczny, ze spółkami uzależnionymi od cen ropy i gazu, nie może liczyć na rychłe pokonanie rekordów z połowy 2014 r. W tym szczególnym przypadku sprawa wydaje się z góry przegrana. Nie powinno to jednak powstrzymywać dalszej hossy na Wall Street.
Chyba że trwająca od kilku tygodni korekta cen paliw zmieni się w falę wyprzedaży prowadzącą do testowania styczniowego dołka, czyli poziomu 25 dolarów za baryłkę. Teoretycznie jest to możliwe, ponieważ dokładnie z takim scenariuszem mieliśmy do czynienia w połowie ubiegłego roku, gdy po kilkumiesięcznych zwyżkach notowania ropy ponownie się załamały.
Nie sądzę, żebyśmy mieli przechodzić przez ten sam koszmar potencjalnych bankructw spółek „łupkowych" i odpisów w bankach, jaki rynek zafundował nam pod koniec ubiegłego roku. Patrząc na względnie wysoki poziom indeksu spółek wydobywczych oraz indeksu obligacji typy high yield, domyślam się, że również większość inwestorów nie bierze takiej możliwości pod uwagę. Dopóki ta percepcja się nie zmieni, nie będzie sygnału do odwrotu z rynku akcji.
Natomiast sygnał do kolejnego ataku na nowe szczyty może przyjść ze strony wyników spółek. Gdy za rozbudzonymi nadziejami nie nadążają realne zyski, trudno liczyć na trwałe zwyżki. Przekonali się o tym ostatnio akcjonariusze Nintendo, gdy okazało się, że poszukiwacze pokemonów nie gwarantują firmie krociowych zysków.