Jeśli pierwsza sesja 2018 r. miałaby być wyznacznikiem tego, jak będzie wyglądał cały rok na GPW, na pewno byłaby to dobra informacja dla day traderów i miłośników mocniejszych wrażeń. Środa przyniosła bowiem sporą zmienność na parkiecie, chociaż patrząc na to, jak ostatecznie zamknęły się notowania, można odnieść zupełnie inne wrażenie.
Początek pierwszej sesji w 2018 r. był całkiem obiecujący. WIG20 nowy rok rozpoczął od wzrostu. Nie były to może jakieś oszałamiające zwyżki, ale 0,4 proc. na plusie na starcie notowań można było uznać ze wynik całkiem przyzwoity. Jak się jednak okazało, na tym pokaz siły popytu się skończył. Im dłużej trwała sesja na GPW, tym mocniej do głosu dochodził obóz niedźwiedzi. Zejście pod kreskę dla podaży nie było wielkim problemem i zaczęło się szukanie miejsca, w którym rynek mógłby się zatrzymać. Punkt ten znalazł się przy poziomie 2430 pkt, co oznaczało spadek indeksu największych spółek o ponad 1 proc. – to był w tym momencie jeden z najgorszych wyników w całej Europie (większość parkietów przebywała na plusie). Wydawało się więc, że po pierwszej sesji trzeba będzie się pocieszać maksymą mówiącą, że „nieważne, jak się zaczyna, ważne, jak się kończy". Na szczęście w drugiej połowie dnia byki postanowiły o sobie przypomnieć. Wsparciem dla nich okazał się zielony początek notowań w Stanach Zjednoczonych. W efekcie WIG20 z ponad 1-proc. przeceny doszedł do poziomu zamknięcia z ostatniej sesji w 2017 r. Sprawa tego, kto ostatecznie wygra pierwszą batalię na GPW, była otwarta do ostatniej minuty handlu. Ostatecznie wygrały byki – WIG20 zyskał niecałe 0,1 proc.
Podobnie w środę zachowywały się także średnie i małe spółki. Najpierw niezłe otwarcie, później zjazd pod kreskę, a na koniec skuteczne odrabianie strat. Pozostaje mieć nadzieję, że duża rynkowa zmienność nie będzie jedynym atrybutem warszawskiego parkietu w 2018 r. ¶