Ostatnio zaczęły straszyć szczególnie balansujące na poziomach wsparcia rynki wschodzące, dla których ciężarem jest umacniający się dolar. Ale nawet w przypadku amerykańskich indeksów S&P 500 czy też Nasdaq nie widać jeszcze ostatecznego pozytywnego rozstrzygnięcia.
Za każdym z tych scenariuszy przemawiają mocne argumenty. Za w miarę pozytywnym – choćby brak typowych sygnałów wczesnego ostrzegania, przynajmniej jeśli chodzi o USA (brak odwrócenia krzywej rentowności obligacji, brak spadku szybkich wskaźników zatrudnienia, brak pogorszenia wyników spółek). Wydaje się więc, że jeszcze za wcześnie na czarny scenariusz, choć niepokoić może fakt, że dokładnie tak samo sądzi zdecydowana większość uczestników rynku. Według globalnego sondażu Bank of America/Merrill Lynch tylko 19 proc. zarządzających funduszami uważa, że szczyt hossy jest już za nami, natomiast ponad 40 proc. sądzi, że pojawi się on najwcześniej w 2019 r.
Najważniejszym zagrożeniem pozostaje „normalizacja" bilansu Fedu, czyli operacja odwrotna do QE. Od jesieni ub.r. portfel obligacji skarbowych Fedu (skupionych w ramach QE) skurczył się już o 70 mld USD. Jak widać, na obecnym etapie sytuacja pozostaje mało klarowna i nie da się jeszcze wykluczyć kolejnej fali spadkowej na globalnych rynkach.