Wyprzedaż polskich akcji trwała w najlepsze, złoty dryfował w foreksowej otchłani, zaś marzenia inwestorów o nowej gotówce z programów PPK okazały się porównywalne do właścicieli pustych garaży czekających na wymarzoną Izerę. Bessa na dobre zawitała do żargonu akcjonariuszy, obroty coraz bardziej przypominały Jezioro Aralskie, zaś rynek pierwotny pełen był biegaczy. I bynajmniej nie chodzi o tych, którzy prześcigają się w wejściu na GPW czy NewConnect, lecz o tych stepowych, dobrze znanych z amerykańskich westernów. Susza pośród emitentów, erozja portfeli inwestycyjnych oraz utracone zaufanie przysłowiowego Kowalskiego do giełdy – czy mogło być jeszcze gorzej niż na początku 2020 r.? Gdyby mogło, pewnie już by było. Wówczas niewiele powstało takich prognoz, które zakładałyby podróż benchmarku WIG20 w okolice 1600, 1500 czy 1250 punktów. Kiedy już jednak indeks skoczył na główkę i dotarł do poziomów ostatni raz widzianych w lipcu 2003 r., grono optymistów było równie tłumne, co zimowy obóz pod K2. Strach, jakim przesiąkł rynek, znacząco wpłynął na modele matematyczne opisujące przyszłość. W marcu 2020 r. brakowało już prognoz mówiących, iż na ostatniej sesji grudnia sWIG80 będzie jedynie o krok od poziomów ostatni raz widzianych w 2007 r. Niby można było takie predykcje publikować, jednakże autor takowych wizji zapewne musiał liczyć się z tym, że wkrótce dwóch rosłych panów może mu zawiązać z tyłu pleców zbyt długie rękawy.
Przewidywanie przyszłości jest bardzo proste. Każdy z nas potrafi to zrobić. Wystarczy określić warunki do spełnienia i czekać, czekać i jeszcze raz czekać. Tak długo, aż to się sprawdzi albo też, kiedy już wszyscy zdążą zapomnieć, o czym to się mówiło kilka miesięcy wcześniej. Nie ma złych prognoz – są tylko te postawione w złym momencie. A gdyby tak zamiast wróżyć, dokąd zawędruje WIG20, po ile będą akcje Tesli, czy też jaki będzie kurs wymiany dolara tajwańskiego na boliviano boliwijskie, należałoby skupić się na jakże prostym pytaniu: Kiedy? Makler mógłby powiedzieć, że 1 czerwca, makroekonomista wspomniałby o III kwartale, zaś foreksowiec wskazałby za pięć minut dwunasta. Wówczas nieistotna byłaby cena, gdyż w określonym przedziale czasowym należałoby liczyć się z punktem zwrotnym na rynku, bez względu na obowiązujące poziomy.
Pojęcie czasu jest jednak czymś znacznie bardziej złożonym, niż mogłoby się nam wydawać. O ile jednak w starożytnym Rzymie miarą czasu był system dwunastkowy, o tyle dzisiaj stosowane są kwantowe technologie do zdefiniowania jego upływu. Zwróćmy uwagę, iż rozwój technologii i postęp w nauce nie zmieniły klasycznego postrzegania czasu. Rok dzieli się na dwanaście miesięcy. Doba dzieli się na dwie połowy po dwanaście godzin. Godzina składa się z pięciu minutowych dwunastek – podobnie jak minuta z sekund. System dwunastkowy towarzyszy ludzkości od ponad dwudziestu dekad i jak na razie nie zanosi się na to, aby miało się to zmienić. Wprawdzie pojawiły się kubity detronizujące binarny system cyfrowy, to jednak cyferblat na długo jeszcze pozostanie przedzielony dwunastoma cyferkami.
Myśląc o czasie należałoby wspomnieć o teorii względności, bez której nasze obecne życie byłoby lekko prymitywne. To właśnie błyskotliwość pana Alberta pozwoliła opracować m.in. system GPS. Einstein jako pierwszy zauważył, że definicja sekundy zależy od punktu odniesienia. Podobnie jest z godziną czy tygodniem składającym się z tysięcy czy też milionów pomniejszych sekund. Skoro czas jest zjawiskiem względnym – zatem jak zwykły pożeracz wykresów i danych ekonomicznych mógłby efektownie prognozować przyszłość?
Nie można wykluczyć, że w niedalekiej przyszłości pojawi się koncepcja modyfikująca pojęcie czasu czy raczej jego upływu. Skoro nie tak dawno platynowo-irydowy wzorzec kilograma z Sevres ustąpił miejsca wadze prądowej wykorzystującej stałą Plancka, tak i pomiar czasu bazujący na częstotliwości promieniowania cezu może się wkrótce zmienić. Idąc dalej tropem fizyki kwantowej, nie od dzisiaj wiadomo, że od dawna zgrzyta pomiędzy przedstawicielami wspomnianej frakcji nauki. Mianowicie splątanie kwantowe, o którym ostatnio jest coraz głośniej w brukowej prasie, może łamać barierę prędkości światła. I chociaż genialny Albert był jednym z ojców kwantowego postrzegania świata, to jednak do końca swoich dni wyrzekał się swojego rodzicielstwa. I nie chodzi tu bynajmniej o jego skomplikowane życie prywatne, ale o fakt, że bystry umysł Einsteina dostrzegł, iż zapoczątkowany przez niego ród Fotonów zagraża jego teorii względności. Puenta nasuwa się taka, iż czas jest pojęciem abstrakcyjnym, zaś własna praca może okazać się ciężarem dla samego twórcy. Jak to się ma do rynków finansowych?