Wśród mniejszych, niezależnych towarzystw Skarbiec radzi sobie w tym roku dobrze, zwłaszcza patrząc na to, co dzieje się w innych podobnych firmach. Ale z propozycji limitu opłat za zarządzanie zadowoleni raczej nie jesteście?
Trudno teraz powiedzieć, jakie będą dokładne konsekwencje wprowadzenia takiego limitu, ale prawdopodobnie jednym z efektów będzie jeszcze mocniejsze ograniczenie palety funduszy w ofercie dystrybutorów, co z pewnością nie jest dobre dla klientów. Doprowadzenie do sytuacji, w której rynek zostaje znacząco ograniczony, jeśli chodzi o liczbę podmiotów, w szczególności prawie tylko do organizacji, które są częściami większych grup, powoduje, że konkurencja na rynku spada – wiemy to z historii. Czym tak naprawdę są TFI? Fabrykami, które dostarczają produkty. Gdy konkurencja jest mniejsza, to te fabryki nie mają bodźca do ulepszania swojej oferty, brakuje motywacji, by dbać o swoje produkty. To iluzja, że dla klientów powierzenie pieniędzy dużym firmom jest bezpieczniejsze, nieraz upadały przecież i duże firmy. Zatem ograniczanie oferty to nie jest najlepsza sytuacja dla klientów. To nie przypadek, że właśnie niezależne towarzystwa zwyciężają w rankingach funduszy. W mniejszych organizacjach jest większa chęć do wykorzystywania pojawiających się okazji. Jesteśmy bardziej elastyczni, bo musimy się czymś wyróżnić, a najlepiej jakością produktu. Może tego zabraknąć, gdyby rynek miał się skurczyć.
W zakresie opłat lepszym rozwiązaniem w naszej opinii byłby mechanizm rynkowy i zmniejszanie się opłat wraz ze wzrostem aktywów pod zarządzaniem. Tak to działało na całym świecie, do którego porównujemy teraz opłaty z naszego rynku. Dla klienta ważna jest wartość dodana, czyli wynik lepszy od benchmarku, a nie tylko wysokość kosztów. Naszym zdaniem po ograniczeniu wysokości maksymalnych stawek opłaty za zarządzanie wzrośnie znaczenie opłaty zależnej od wyniku. Jest to rozwiązanie, które lepiej łączy interes klienta i firmy zarządzającej.
Czy rzeczywiście przed najmniejszymi TFI pojawiło się ryzyko biznesowe?
Biznes TFI staje się coraz trudniejszy w związku z nowymi regulacjami. Koszty cały czas rosną. Można to zrozumieć – chcemy być bardziej profesjonalni i zadbać o biznes od strony compliance. To ważne i w Europie ten trend się mocno rozwinął. Oczywiście nie kłócimy się z tym, że branża musi się profesjonalizować, zapewnić bezpieczeństwo klientom. Ale czy regulacje muszą być aż tak drastyczne, że aż nie można powiedzieć, czy ma się jakiś fundusz zamknięty w ofercie? To trochę zbyt daleko idące stanowisko. Pewne problemy w branży były i nikt tego nie kwestionuje. Ale wrzucanie wszystkich do jednego worka i obarczanie ich kolejnymi regulacjami, które rozwiązują problem, właściwie likwidując produkt, to pójście o wiele za daleko. Równie dobrze można zakazać jazdy autem, bo zdarzają się wypadki. Zawsze, nie tylko w Polsce i nie tylko na rynkach finansowych, jakieś oszustwa i działania niezgodnie z prawem będą się zdarzały i od tego nie uciekniemy. W pierwszej kolejności powinno się jednak szybko i efektywnie karać tych, którzy dopuszczają się działalności niezgodnie z prawem. To ma znaczenie dla potencjalnego klienta. Wtedy wie, że gdy coś się dzieje, reakcja ze strony organów państwowych będzie szybka. Mamy pewne przepisy i zacznijmy od ich egzekwowania. Fundusze inwestycyjne w większości prowadzone są w sposób transparentny, fair w stosunku do klienta. Obawiam się, że gdy zaczniemy ograniczać dostępność do tych produktów inwestycyjnych, które są regulowane, klienci zaczną szukać innych sposobów na inwestycje. Być może zainteresują się produktami w ogóle nieregulowanymi. Wypchniemy klientów do rozwiązań, które z zasady są mniej bezpieczne i z mniejszą ingerencją państwa w działalność podmiotów, które je oferują. To nie jest łatwy rok dla naszej branży w związku z GetBackiem i jego odpryskami, ale to wszystko wyszło na jaw właśnie dlatego, że działo się w regulowanym otoczeniu. W innym wypadku nikt mógłby się nawet o tym nie dowiedzieć.