[b]W 1988 roku zaczynał Pan działalność w garażu teścia, dziś jest Pan z żoną właścicielem przedsiębiorstwa, które w ubiegłym roku miało prawie 300 mln zł przychodów. Jaką miał Pan receptę na sukces?[/b]
Nie ma prostej recepty. Na pewno potrzebna jest ciężka praca, zaangażowanie, odwaga, mądrość, optymizm i rozsądek. Trzeba mieć też szczęście.O naszym sukcesie zadecydowało wiele czynników występujących w różnym czasie, w różnych proporcjach. Pierwszych klientów zjednaliśmy sobie tym, że oferowaliśmy towar, który było trudno dostać. Poza tym był on lepszy pod względem technicznym i tańszy. Choć formalnie nie można było kupować od „prywaciarzy”, klienci sobie z tym radzili (śmiech). Jakieś pięć lat temu wygrywało się zaawansowaniem technologicznym i obsługą serwisową. Dziś zdecydowanie ceną i terminem dostaw.
[b]Firma co roku zwiększa obroty o około 50 mln zł. Jakie perspektywy rozwoju widzi Pan przed ZPUE w kolejnych latach?[/b]
Liczę, że ten trend będzie utrzymany. W tym roku zakłócił go kryzys, choć wciąż jesteśmy powyżej średniej dla naszego rynku. Kryzys to jednocześnie także szansa, bo oczyści rynek ze słabszych firm. Liczę, że ZPUE zapełni jak największą część luki po nich.
[b]Kryzys bardzo zaszkodził przedsiębiorstwu?[/b]